Wszystkie wpisy publikowane na tym blogu wyrażają subiektywną opinię autora w dniu publikacji danego tekstu bądź są zbiorem danych dostępnych powszechnie na innych stronach internetowych i w prasie. Autor dokłada przy tym wszelkich starań, aby dane i fakty zawarte we wpisach były aktualne (w dniu zamieszczenia wpisu) i rzetelne.

czwartek, 21 listopada 2013

Kretynizmy unijne - odcinek 23489275

Pamiętacie wpis "By żyło się lepiej (...)"? Biorąc pod uwagę, że to jeden z najczęściej czytanych artykułów na blogu, część z Was zapewne go kojarzy. W dniu dzisiejszym trzeba niestety do listy kretynizmów dorzucić kolejny, ponieważ - jak informuje między innymi portal moto.wp.pl - unijni urzędnicy wymyślili coś nowego. ISA - czyli Intelligent Speed Assistance - ma być kolejnym lekarstwem idealnym na zbyt wysoką śmiertelność na drogach. Europejska Rada Bezpieczeństwa w Transporcie (ETSC) ustaliła, że zmniejszenie prędkości średniej wszystkich samochodów osobowych na drogach Europy o zaledwie kilometr na godzinę mogłoby zmniejszyć liczbę ofiar o ponad dwa tysiące rocznie. Idea może i słuszna, ale przecież gdyby wszystko było okej, to wpis by nie powstał, prawda? Zacznijmy więc od znanej nam już grafiki...


Co stanowi kłopot? Pomijając totalne skretynienie niektórych pracowników ETSC, dla nas zasadniczym problemem jest efekt tegoż skretynienia. Bo w jaki sposób ma działać ISA? Cóż, jego zwykła postać to jeszcze niewielki problem - ma wyświetlać kontrolkę w razie przekroczenia prędkości (mało uciążliwe) lub uaktywniać sygnał akustyczny (BARDZO uciążliwe). Hitem jest jednak "plan B" w postaci systemu "Assisting ISA", który ma... automatycznie ograniczać prędkość samochodu po wykryciu, że na danym odcinku drogi jedziemy zbyt szybko. Metod jest sporo, można chociażby dzięki sterownikowi silnika obniżyć jego moc, użyć hamulców samochodu, dozować do cylindrów mniej paliwa i tak dalej. Ale skąd samochód "będzie wiedział", że jedziemy za szybko? Ano właśnie.

Możliwości są (przynajmniej na razie) dwie. Jedna z nich zakłada korzystanie z systemu rozpoznawania znaków drogowych, który w niektórych nowych samochodach montowany jest seryjnie, zaś w niektórych w opcji, jest to jednak - na chwilę obecną - niezbyt popularny element wyposażenia. Druga możliwość zakłada współpracę z systemem nawigacji satelitarnej. Wiele systemów nawigacyjnych wyświetla prędkość dopuszczalną na danym odcinku drogi - nowe rozwiązania miałyby się komunikować z "resztą" samochodu i wymusić ograniczenie prędkości, jeśli ją przekroczymy. Można jedynie podejrzewać, że jeśli moduł rozpoznawania znaków drogowych lub nawigacja się zepsują, to samochód albo w ogóle się nie uruchomi, albo całą feerią kontrolek, światełek, dźwięków, pisków i innych onomatopei nie da nam spokoju dopóty, dopóki nie wydamy na naprawę kwoty odpowiadającej tygodniowemu utargowi wszystkich stołecznych lokali McDonald's razem wziętych.

Może się wydawać, że to nadal wcale nie jest taki zły pomysł. Podejrzewam jednak, że taką opinię będą forsować głównie kierowcy, którzy święcie wierzą w to, że podczas wyprzedzania innego samochodu w żadnym wypadku nie można przekroczyć dopuszczalnej prędkości. Czyli jak ktoś jedzie 70-75 kilometrów na godzinę poza miastem (na przykład ciągnik siodłowy z naczepą, tyleż popularnie co niepoprawnie nazywany "tirem"), to możemy przyspieszyć podczas wyprzedzania jedynie do "dziewięćdziesiątki". No ja bardzo przepraszam, ale w moim odczuciu ważniejsze jest, aby manewr wyprzedzania możliwie skrócić, a nie wlec się lewym pasem z sercem w gardle. Nie twierdzę, że trzeba na zwykłej drodze krajowej wyprzedzać mając osiemset kilometrów na godzinę na liczniku, ale 110-120 jest według mnie najzupełniej dopuszczalne - przy czym rozpędzać się pasowałoby jeszcze na swoim pasie a nie, jak to się często w Polce robi, dopiero po zjechaniu na lewy. Potem można spokojnie odpuścić gaz, żeby samochód zwolnił do przepisowej prędkości po wyprzedzeniu pojazdu poruszającego się wolniej. A teraz wyobraźmy sobie wyprzedzanie, kiedy nagle okazuje się, że z naprzeciwka coś nadjeżdża. Cokolwiek - rower, gość na deskorolce, czołg czy tankowiec. Nadjeżdża, a że nam już zostały ostatnie metry do zakończenia manewru, to - jeśli wcześniej tego nie zrobiliśmy - wciskamy gaz do oporu. A co robi Assisting ISA? Dławi nam silnik albo hamuje samochód. W wyniku tego zamiast kogoś przed śmiercią uchronić, to elektronika bezpośrednio do niej doprowadza.

Naturalnie, można też powiedzieć, że na przykład ciężarówki czy autobusy mają limitowaną prędkość maksymalną do bodajże niespełna 100 kilometrów na godzinę. No właśnie - prędkość maksymalną. Limitowaną prędkość maksymalną to ma i 560-konne Audi RS6, tyle że do 250 km/h (taki tam szczegół). Jednak póki co, system ISA montowany nigdzie nie jest - jest jedynie testowany w kilku krajach.

Oczywiście, próby wprowadzenia przymusowego "kagańca" będą zapewne podobnie forsowane, jak dzieje się to z groźnym dla ludzkiego zdrowia i życia czynnikiem do klimatyzacji R1234yf, o którym również pisałem we wpisie podlinkowanym na początku tego tekstu. Tyle tylko, że o ile w przypadku czynnika mamy poważnych graczy, którzy przeciwstawiają się jego stosowaniu (są to głównie Mercedes i Volkswagen - dziękujemy!), to ciężko stwierdzić, czy równie odważnie ktoś się postawi w sprawie ISA. Jeśli nie - nowym samochodom wyposażonym w taki system będzie trzeba powiedzieć stanowcze NIE. Bezpieczeństwo bierne (czyli to, które ma znaczenie podczas wypadku) może być świetne, ale na co dzień ważne jest bezpieczeństwo czynne, do którego elementów zaliczymy nie tylko zestrojenie układu jezdnego, wydajność hamulców i przyczepność opon, ale również - tak, tak! - moc silnika. A rozwinięty układ ISA - czyli model "asystujący" - zamiast bezpieczeństwo czynne poprawić, to może je w sposób istotny zmniejszyć. Jeśli więc taki element wyposażenia przymusowo pojawi się za kilka czy kilkanaście lat w nowych samochodach, pozostanie nam kupno pojazdu używanego (i przy okazji zastanawianie się, czy aby na pewno przebieg jest "skręcony" jedynie o 150 tysięcy kilometrów, jak solennie zapewniał sprzedawca, czy może jednak o 450 tysięcy). Najlepiej bez wbudowanej nawigacji satelitarnej, a dla pewności jeszcze z pedałem gazu "na lince" - żeby tylko zamontowanie modułu Assisting ISA było awykonalne. Gorzej, jak do tego czasu Unia każe zezłomować wszystko co jest starsze niż 5 lat i nie zdążyło zostać zarejestrowane jako zabytek. A jeśli jednak postawimy na pojazd nowy - lepiej skoczyć do Cytryna i Gumiaka, żeby sobie tylko znanymi metodami, w towarzystwie kilku butelek tyleż znamienitego, co niezidentyfikowanego trunku, badziewie odłączyli.

4 komentarze:

  1. A ja tam myślę, że to niepotrzebne obawy. Urzędnicy unijni (jak wszyscy urzędnicy) na każdy temat wiedzą najlepiej, ale potem różnego rodzaju lobby, np. biznesowe, przywraca ich do pionu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie to bywa. Akurat wprowadzanie nowego czynnika do klimatyzacji również jest w dużej mierze efektem lobbingu, niestety.

      Usuń
  2. Inna rzecz, że na systemie ISA chyba ciężko byłoby się wzbogacić, więc może nie będzie mieć wsparcia lobbystów ani żadnych koncernów... Oby.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieżko wzbogacić? Niekoniecznie. Ktoś to musi zaprojektować, wdrożyć do produkcji, a potem rozpowszechniać. Kto inny, jak nie producenci typu Bosch, Siemens, itp itd? Będzie można sie wzbogacić, bo ani UE, ani producenci samochodów, sami do interesu nie dołożą, tylko potencjalni, przyszli nabywcy pojazdów. Podobnie zresztą jak z technologiami, które już istnieją, od roku, dwóch, pięciu, dziesięciu... Pamiętacie czasy, jak nowe auto miejskie kosztowało ok 25 tys zł, a kompakt niespełna 40 ? Dziś to odpowiednio 35 i 50, i to nie z powodu inflacji... Bo ta w ciągu 10 - 15 lat nie skoczyła o 25 % do góry.
    Ale mniejsza o to, kto na tym może zyskać, a kto stracić.
    Wracając do tematu - cały system ISA, wg mnie, może mocno współpracować z opracowywanym już dzisiaj na dużą skalę autopilotem - kiedy samochody będą mogły się poruszać same po autostradach, a w następnych latach po drogach międzymiastowych i na końcu również w miastach. Cały problem polega na tym, że aby to wprowadzić, jak słusznie zauważyłeś, system nie może powodować zagrożenia. Co za tym idzie, nie może ograniczać możliwości nabierania prędkości, i to nie tylko w przypadku wyprzedzania. Ile razy zdarza się, że trzeba dodać gazu, żeby uciec przed kimś, czy ominąć coś by móc zjechać z drogi nadjeżdżającej karetce? Nie wydaje mi się, aby ktoś dopuścił do wprowadzenia nie do końca przemyślanego systemu... Jednak już nie raz, nie dwa, przekonaliśmy się o absurdach, które jednak istnieją, i to pozwala wzbudzać pewne obawy...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze do tekstów starszych niż 7 dni są moderowane i wymagają akceptacji przed ich opublikowaniem. Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu na stronie - proszę o trochę cierpliwości. :)

Treści reklamowe nie będą akceptowane.