Wszystkie wpisy publikowane na tym blogu wyrażają subiektywną opinię autora w dniu publikacji danego tekstu bądź są zbiorem danych dostępnych powszechnie na innych stronach internetowych i w prasie. Autor dokłada przy tym wszelkich starań, aby dane i fakty zawarte we wpisach były aktualne (w dniu zamieszczenia wpisu) i rzetelne.

sobota, 29 marca 2014

Kino nie dla automaniaków

Każdy z nas był kiedyś w kinie i - na ogół - bywa tam co jakiś czas. Czasem dlatego, że wyciągają go znajomi, czasem po prostu z nudów, a czasem dlatego, że zainteresowała go któraś z nowych produkcji filmowych. Moja dzisiejsza wizyta w kinie należącym do jednej z popularnych sieci należała do trzeciej kategorii. Biorąc pod uwagę aktualny repertuar, oczywiście nietrudno domyślić się, na co kupiłem bilet.

Need For Speed - plakat filmowy

Need For Speed. Trzy słowa, dla wielu graczy (zarówno "pecetowców" jak i "konsolowców") magiczne. Już od 1994 roku* każdy kto ma chęć, może wskoczyć do wirtualnej maszyny i popędzić na złamanie karku, nierzadko przy tym uciekając przed policją (lub samemu wcielając się w stróża prawa). Niestety, o ile w pełni zrozumiałe jest to, że gry komputerowe - podobnie jak filmy, samochody, artykuły papiernicze i skarpetki - produkuje się po to, żeby zarobić, to seria NFS od pewnego czasu zaczęła tracić sporo ze swojego czaru. Ostatnie części, pomijając nieco bliższe symulacji Shift i Shift 2 Unleashed, przypominają raczej typowo zręcznościowo-kaskaderską serię Burnout, tyle że z licencjonowanymi samochodami. Na dodatek postanowiono - o zgrozo - odciąć kilka dodatkowych kuponów i nakręcić film pod znanym nam od dwudziestu lat tytułem. Może jednak było warto?

* - o czym nie każdy wie, Need For Speed Underground z 2003 roku nie jest wcale pierwszym NFS-em i daleko mu do tego. W praktyce jest... siódmym z kolei.

Eeee... nie. W każdym razie nie wtedy, jeśli macie choć trochę benzyny we krwi. Co może zaboleć automaniaków? Kilka kwestii. Pierwszą z nich są napisy. Oczywiście, zgodnie z zasadami pisowni w języku polskim, nie ma obowiązku pisać nazw samochodów z wielkich liter. Wszelkie poważne (a także i kilka mniej poważnych) pisma motoryzacyjne używają jednak wielkich liter i zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Dla mnie, nazwa marki i modelu samochodu to coś jak jego imię i nazwisko - dlatego nigdy nie zaczynam pisać tych nazw z małej litery. W filmowym NFS oczywiście takiego sposobu pisowni nie znajdziemy, co - jak wspomniałem - jest pisownią językowo poprawną, ale w produkcji przeznaczonej przede wszystkim do osób, które kręci motoryzacja - można by to w mojej opinii nagiąć. Trzeba tu jednakowoż oddać sprawiedliwość, że to sprawka osób tworzących napisy do filmu, a nie samych producentów.

Idźmy dalej. Tłumaczenie zagranicznych filmów to oczywiście zagadnienie, o którym można by napisać grubą książkę, ale nic tak nie denerwuje automaniaka, jak jakiś termin przetłumaczony błędnie. Do tej pory bardzo się irytowałem, widząc w książkach Jeremy'ego Clarksona słowo "superdoładowanie", które powstało, gdy tłumacz usiłował przetłumaczyć z angielskiego "supercharger". Zrobił to źle, bowiem "supercharger" ma w języku polskim swój odpowiednik, który brzmi "sprężarka mechaniczna" bądź "kompresor" (lub podobnie). Pomyłka wzięła się zapewne stąd, że słowo "turbocharger" to po polsku "turbosprężarka" - pozostaje jednak faktem, że wystarczyłoby chociażby trochę się postarać, poświęcić te 20-30 minut i dotrzeć do osoby, która pomogłaby poprawnie przetłumaczyć potrzebne słowo. Niestety, jeśli nie mieli tego w słownikach i użyli jednego ze słowników internetowych, tak jak ja to przed chwilą zrobiłem z ciekawości - natrafili właśnie na takie tłumaczenie.

Niektórzy z Was mogą się zastanawiać, co tu jest takim problemem i dlaczego się tak pieklę. Cóż, zarówno "turbo" jak i kompresor mają za zadanie wtłoczyć do komory spalania w silniku więcej powietrza, niż byłoby to możliwe bez nich. Cała rzecz sprowadza się do kwestii ich napędu. Turbosprężarka napędzana jest spalinami, które - wychodząc z cylindra - napędzają wirnik turbiny. Jest on osadzony na tym samym wałku co wirnik sprężarki, która dzięki temu może zassać więcej powietrza i "wrzucić" je do silnika.

Nieco inaczej odbywa się to w sprężarce mechanicznej - wyróżniamy tutaj kilka typów tego rozwiązania (przykładowo Roots czy też G-Lader), ale kwestia napędu jest tu rozwiązana w taki sam sposób. Pochodzi on po prostu od silnika i jest przenoszony na przykład za pomocą paska (podobnie jak w przypadku alternatora czy pompy wspomagania układu kierowniczego). Kompresory uważane są za mniej efektywne rozwiązanie niż turbosprężarki, ale mają też kilka zalet, wśród których najważniejszą jest bardzo szybka reakcja silnika na dodanie gazu. Zwykły silnik z turbo nie jest w stanie tak szybko reagować (co jest nazywane "turbodziurą"), ponieważ przy zbyt niskich obrotach spalin jest za mało, by efektywnie napędzać turbosprężarkę. Bardzo dobrze to zresztą pokazano w jednym z odcinków Top Gear, gdy 400-konne Mitsubishi Lancer Evolution z niestandardową, olbrzymią turbiną nie potrafiło po wspólnym starcie z najwyższego biegu i prędkości 30 mil na godzinę (tzw. start lotny) dogonić Fiata Stilo Multiwagon o mocy 105 koni mechanicznych, niewyposażonego w żadne doładowanie. Oglądajcie od 0:56.


W samochodzie z kompresorem takiego problemu by nie było. Oczywiście, wprowadza się rozwiązania mające wyeliminować ten problem z turbosprężarkami (można tu wymienić zmienną geometrię łopatek turbiny), ale tak czy owak, w fachowych pismach, prasie czy książkach pomylenie jednego z drugim byłoby podobnym błędem merytorycznym jak pomylenie Dodge'a Chargera z Challengerem. Nie twierdzę, że taki film ma służyć temu, by się cokolwiek z niego nauczyć - ale niech chociaż nie podaje błędnych informacji!

Dodge Charger i Dodge Challenger

W filmowym NFS mamy też oczywiście to, co doskonale już znamy z filmów serii "Szybcy i wściekli" (Fast & Furious), czyli skrzynie biegów o mniej więcej nieskończonej liczbie przełożeń. Akcja zaczyna nieco zwalniać? Wiem, zmienię bieg! Nawet jeśli będzie zbyt niski i silnik zacznie walczyć z ogranicznikiem obrotów to przecież i tak przyspieszę, to bardzo logiczne.

Skrzynia biegów - zwykła i F&F

No to może chociaż lista samochodów użytych w filmie jest ciekawa? Ano, jest - oprócz takich samochodów jak Ford Mustang Shelby czy Mercedesa SLR McLaren Roadster mamy też Koenigsegga Agerę, McLarena P1 czy też niemal nieznane nikomu GTA Spano. No, w końcu coś, nad czym NFS góruje nad F&F! Czy aby na pewno? Cóóóż... nie. Słowo klucz to "replika". Oczywistą sprawą jest, że jeśli na planie ma być poważnie uszkodzony jakiś samochód, to nikt normalny nie weźmie do takiej sceny wartego nawet kilka milionów złotych supersamochodu. Można jednak oczekiwać, że użyte w filmie repliki będą w większym stopniu przypominać swoje realne odpowiedniki. I tak: Koenigsegg ma wybitnie kanciasty "tyłek" i marnie wyglądające koła, Bugatti Veyron wygląda jakby usiadł na nim słoń a następnie Cytryn i Gumiak wpasowali mu lampy z chińskiej ciężarówki, a w McLarenie nawet nie wysuwa się spoiler, choć powinien. Wisieńką na czubku tego dość niesmacznego tortu jest jedna ze scen, kiedy replika Mustanga wykonuje daleki skok. Nawet niewprawny obserwator zauważy, że coś jest nie tak z jednego, prostego powodu - w replice użyto zupełnie innych felg... To świadczy jedynie o lenistwie i totalnym sknerstwie producentów, bo przy budżecie filmu wynoszącym 66 milionów dolarów wydanie dodatkowych kilku tysięcy na komplet felg choć przypominających oryginały to niewielki koszt. Ale nie, po co - film przecież i tak zarobi na siebie samym tytułem, czyż nie?

"Jak jesteś taki mądry to sam nakręć taki film". Nie umiem, nie nakręcę. Jednak tak po prawdzie, oni też nie powinni się za to brać. No dobra, może nieco łagodniej - szczerze mówiąc, film sam w sobie wcale aż taki zły nie jest i osobom szukającym tylko jakiejś produkcji, gdzie jest sporo akcji, można go warunkowo polecić. Osobom z benzyną we krwi jednak zdecydowanie odradzam - diabeł tkwi w szczegółach, a polski wydawca jeszcze dodatkowo dołożył tu cegiełkę od siebie z tym nieszczęsnym kompresorem. Automaniacy, dobrze radzę - pozostańcie przy "Szybkich i wściekłych". Też jest się czego czepiać, ale to lepsze i bardziej dopracowane produkcje. Osobiście w cenie tych dwudziestu-trzydziestu złotych sugerowałbym raczej kupno jakiegoś starszego "Need For Speeda", żeby sobie po prostu pograć - lepiej na tym wyjdziecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze do tekstów starszych niż 7 dni są moderowane i wymagają akceptacji przed ich opublikowaniem. Jeśli Twój komentarz nie pojawił się od razu na stronie - proszę o trochę cierpliwości. :)

Treści reklamowe nie będą akceptowane.