Wszystkie wpisy publikowane na tym blogu wyrażają subiektywną opinię autora w dniu publikacji danego tekstu bądź są zbiorem danych dostępnych powszechnie na innych stronach internetowych i w prasie. Autor dokłada przy tym wszelkich starań, aby dane i fakty zawarte we wpisach były aktualne (w dniu zamieszczenia wpisu) i rzetelne.

środa, 1 czerwca 2016

Mix-Top, czyli pomieszanie z poplątaniem

Jak powszechnie wiadomo, każdy rasowy bloger musi kiedyś na swoim blogu wstawić jakiś ranking. "Top 10 mięs których nie jem, bo jestem weganką". "Top 20 utworów na jesienną chandrę". "500 pomysłów na co wydać 500+". Z niemałym przerażeniem stwierdziłem, że po tak długim czasie istnienia V8 Supercharged, podobnego rankingu jeszcze tutaj nie było. Najwyższy więc czas by nadrobić braki. A ponieważ, mówiąc szczerze, nie chce mi się robić osobnych wpisów "co mnie cieszy" i "co mnie wkurza" (tym bardziej że ten drugi byłby 4 razy dłuższy), to będzie wszystko razem - zapraszam na Mix-Top "Pomieszanie z poplątaniem".

Zacznijmy od kwestii weselszych, czyli co - według mnie - potrafi automaniaka uszczęśliwić na polskich drogach.

1. Stosunkowo częsta życzliwość innych kierowców. Podejrzewam, że gdybym poruszał się na co dzień BMW 7 czy S-Klasą, moje odczucia w tym zakresie mogłyby być nieco inne. Ponieważ jednak zwykle poruszam się 13-letnim Fordem bądź 24-letnim Peugeotem (nie mieli na stanie S-Klasy w satysfakcjonującym mnie kolorze, więc stanęło na wytworze francuskiej myśli technicznej), to mogę jedynie stwierdzić, że z roku na rok jest chyba nawet coraz lepiej. Wpuszczanie kogoś przed siebie w korku, przypominanie o włączeniu świateł, spokojne oczekiwanie gdy komuś na przykład zgaśnie auto na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. Naturalnie, zdarzają się nad wyraz niecierpliwe, nierzadko chamowate jednostki (choćby słynny już na całą Polskę taksówkarz), ale coraz wyraźniej odstają one od ogółu kierowców.

2. Widoki. Ja rozumiem, że na drodze z Dźbądza Średniego do Czarnych Kozogłów są setki reklam, a droga nie ma poboczy, bo zastąpiono je miękkim (czyli bezpiecznym) błotem o głębokości pół metra. Nierzadko jednak wystarczy odbić o kilka kilometrów, przejechać się mniej oblężaną trasą i okazuje się, że w swojej okolicy mamy piękne lasy, pofalowane na wzniesieniach pola uprawne, ledwo widoczne na horyzoncie niewielkie wsie i wioski, które z daleka wyglądają niemal jak z obrazka. Problem jedynie w tym, że rzadko kiedy to wszystko można zauważyć, bo spieszymy się albo do pracy, albo po pracy na kolejny talk show z gośćmi, których mało kto kojarzy, względnie - jeśli jesteśmy tak zwanymi ludźmi sukcesu - na rundkę squasha w towarzystwie agrestowo-arbuzowej kawy ze starbaksa i czegoś, co podobno jest sałatką, a w praktyce przeciętnemu człowiekowi przypomina, że miał przecież powyrywać chwasty na działce. Nie byłoby warto czasem trochę zwolnić?

3. Coraz więcej ciekawych samochodów. Naturalnie, co chwila zdarza się widzieć kilka srebrnych Focusów kombi pod rząd, a Porsche zdążyło już trafić pod strzechy, ale nie trzeba wcale mieszkać w większym mieście, by zauważyć coś ciekawszego. Od Subaru BRZ poczynając, przez KTM X-Bow, Corvette C5 Z06 i Ferrari F12, aż po Techart Magnum i... pokrytego chromem Mercedesa SLR McLaren Roadster. Tutaj mamy naprawdę spory postęp! Jedyne co mnie dziwi to bardzo niewielka popularność niektórych zasłużonych marek - Lamborghini czy Aston Martin to naprawdę rzadkie widoki, a szkoda. A nie, wróć - jeszcze jedna rzecz mnie dziwi. To, że w Polsce zamówiono chyba najwięcej w Europie Mercedesów G63 AMG 6x6... Ile z nich faktycznie będzie widocznych na drogach to już inna kwestia - kamienice, jak bardzo mobilne by nie były, niestety niezbyt nadają się do codziennego użytkowania.

4. Radio! To może się wydawać banalne, ale - przynajmniej w większych miastach - wybór stacji radiowych jest naprawdę fajny i każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Aktualne hity, pop, lekki rock? Proszę bardzo, RMF czy ZET witają. Ostrzejszy rock, metal? Eska Rock, Rock Radio, Antyradio. Hity sprzed lat? Radio Złote Przeboje, Radio ZET Gold. Chill out? Radio ZET Chilli. Muzyki nie chcemy, ale trochę gadaniny jak najbardziej? Nie ma problemu, TOK FM czeka. Można by tak wymieniać i wymieniać. Nie raz i nie dwa wyłączałem własny odtwarzacz muzyczny, żeby "przestroić się" na Antyradio czy ZET Chilli i sam byłem zdziwiony, jak wiele fajnej muzyki można poznać po prostu prowadząc samochód. Ba, uważam, że chyba nie ma lepszego miejsca do słuchania audycji niż własny samochód. Polecam czasem sprawdzić, co w eterze piszczy.



OK, skoro już jesteśmy nastrojeni pozytywnie, pora to wszystko niecnie popsuć. Lećmy zatem z drugim zestawieniem...

1. Nowe egzaminy na prawo jazdy. Już nawet nie chodzi o trudność w zdaniu samego egzaminu, ale te pytania teoretyczne... No zajrzyjcie sami, na przykład TUTAJ. Mniejsza z formą, w jakiej zostało to napisane, ale serio, zjedzenie czegoś żrącego w aucie? Czego? Wspomnianej kostki toaletowej? Kostki toaletowe można wsadzić pod maskę żeby odstraszyć kunę, a nie do wnętrza żeby nasz przygłupi kolega ją zeżarł. To może chodzi o kanapkę z bateriami alkalicznymi? A może podpierniczenie akumulatora kiedy właściciel nie patrzył? A nie, wróć, wtedy byśmy nie jechali. Tak czy owak, o ile rozumiem i w pełni popieram ideę uczenia pierwszej pomocy podczas kursu nauki jazdy, jak również sprawdzenia tej wiedzy podczas egzaminu teoretycznego, to dlaczego te pytania muszą być tak oderwane od rzeczywistości? Równie dobrze można zadać serię analogicznych pytań:
- Co zrobisz, jeśli twój pasażer połknie substancję żrącą kiedy będziesz zmieniał koło?
- Co zrobisz, jeśli twój pasażer połknie substancję żrącą, jeśli chciałeś ją dodać do układu paliwowego a nie masz już pieniędzy na kolejną porcję?
- Co zrobisz, jeśli jesteś w salonie samochodowym w celu zakupu pojazdu, a twój przyszły pasażer połknie substancję żrącą?

Tak jak widać na screenie, problemem prawdopodobnie jest kolega spożywający substancje żrące - zalecałbym w takim wypadku zweryfikowanie swoich znajomości, bo prędzej Wy się nabawicie siwizny niż on rozstroju żołądka, skoro tyle wcina tych substancji żrących. Nie wydaje mi się jednak, żeby poprawiło to w istotny sposób Waszą sytuację na egzaminie teoretycznym na prawo jazdy - na pewno ktoś na sali pod sam koniec egzaminu połknie akurat substancję żrącą i całość trzeba będzie powtarzać.

2. Brak umiejętności tudzież brak chęci do poprawnego korzystania z przejść dla pieszych. O tym to kurczę blade można by taką powieść napisać, że "Wojna i pokój" wyglądałaby przy niej jak ulotka z reklamą lokalnego baru z daniami kuchni rosyjskiej. No przecież to jest jakaś masakra - albo stoi jeden hipster z drugim PRZY SAMEJ KRAWĘDZI chodnika, że wystarczyłoby żeby pojechał jakiś większy dostawczak i "zdejmie" kolegów lusterkiem. Oczywiście - możecie powiedzieć, że pieszych należy przepuszczać. Ba... będziecie mieli rację! To nie znaczy jednak, że pieszy ma sobie założyć na łeb słuchawki wielkie jak nocniki i w takim miejscu żyć w swoim świecie. Pół biedy, jeśli faktycznie w tak durnym miejscu stoi i czeka, ale notorycznie zdarzają się piesi, którzy mają w głębokim poważaniu, że samochód nie zatrzymuje się w miejscu. Nie zwracają uwagi, że nie każdy jeździ zgodnie z przepisami. Mają w d..., że nawet jeśli ten ktoś wyhamuje po ich wtargnięciu na pasy, to ktoś za nim może już nie wyhamować. Naturalnie, większość takich sytuacji poprzedzona jest... nie, nie jest niczym poprzedzona, bo takie osoby zwykle nie zawracają sobie głowy obróceniem łepetyny w obie strony. A jeśli już zawracają, to z miną pod tytułem "zniszczę cię, jeśli się nie zatrzymasz, plebsie". Kierowcę ogarnia tylko żądza mordu, ale OK, wszystko OK, mieli prawo, spoko... Jedziemy więc dalej i mamy skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Z przejściami dla pieszych oczywiście. No i pięknie, przeszedł kto miał przejść, czerwone światełko dla pieszych, czerwone z żółtym i zielone dla kierowWRÓÓÓÓÓÓÓÓĆ, bo oto na pasy ładuje się właśnie albo jakaś paniusia z miną pod tytułem "ciągle czuję zapach łajna" i nie zwracająca na nic innego uwagi, albo inny typ paniusi która tylko obraca się z udawanym zdziwieniem i przerażeniem, że to niby o nią chodzi... Do tego oczywiście masa luzaków którzy bardzo fajnie podskakują jak się na nich soczyście zatrąbi. No i stosunkowo wielu rowerzystów, choć tym ostatnim częściej zdarza się co innego, czyli nagły zjazd z chodnika na ulicę bez żadnej sygnalizacji, za to z prędkością oscylującą wokół Mach II. Oczywiście na drogę, na której samochody poruszają się nie 50, a na przykład 70 kilometrów na godzinę, żeby było fajniej. Podejrzewam, że dla takich "kolarzy" zarezerwowany jest specjalny krąg w piekle. Generalnie prawdą jest stwierdzenie, że człowiek staje się lepszym pieszym, jeśli z miejsca kierowcy zobaczy, jak denerwujące mogły być jego wcześniejsze nawyki. Sęk w tym, że niektórzy, jak się to ładnie mówi, "nie dają faka na czynione aluzje" i nie tylko są beznadziejnymi kierowcami (o ile w ogóle - o zgrozo - zdobędą prawo jazdy), ale pozostają także beznadziejnymi pieszymi. Na koniec specjalne wyróżnienie dla pani, która w chwili kiedy z ulicy podporządkowanej w godzinie szczytu próbowałem się "wbić" na główną (i specjalnie podjechałem do przodu najbardziej jak to było możliwe bez utrudniania ruchu na drodze głównej), zamiast obejść samochód z tyłu, spacerkiem przeszła przed nim. Jakim cudem w głowach takich ludzi istnieją związki przyczynowo-skutkowe typu "jak będę głodna, to muszę kupić mięsko i buraczki żeby zrobić obiad", ale nie istnieją te z kategorii "jak samochód we mnie walnie z powodu mojego kretyńskiego przechodzenia przez jezdnię to mogę nie przeżyć"?

3. Tereny zabudowane i bezsensowne ograniczenia prędkości. Sytuacja sprzed kilku dni z mojego miasta - gościowi odebrano prawo jazdy i wlepiono mandat na 500 złotych, bo na obwodnicy przekroczył prędkość bodajże o ileśtamdziesiąt kilometrów na godzinę. Oczywiście, że nawet takiego nie żal, ale z drugiej strony zastanówmy się nad kwestią terenów zabudowanych. W Polsce mamy je wszędzie - na wsiach, w miastach, w lesie, w szczerym polu, no i właśnie na obwodnicach. Czy to nie jest "lekka" przesada? Najbliższy budynek 2 kilometry dalej, ale nie, teren zabudowany. Bo tak. Żeby było mało, to mamy jeszcze całą masę bzdurnych, nie przystających do realiów ograniczeń prędkości (dość powiedzieć, że na dziurawej drodze krajowej w majestacie prawa można gnać 90 kilometrów na godzinę, a na całej długości wspomnianej obwodnicy, łącznie z odcinkiem bez sygnalizacji świetlnej, pasów, skrzyżowań i tak dalej - 70 km/h, choć droga przez ponad pół długości jest dwupasmowa, a na całej długości ma nawet pas awaryjny z prawdziwego zdarzenia), ale o tym pisałem już jakiś czas temu TUTAJ.

4. Cruising. Ten termin osobom będącym "w temacie" kojarzy się raczej pozytywnie, zresztą mi na ogół też. Oznacza to bowiem spokojną, zrelaksowaną jazdę, często bez celu. Rozumiem, że nie każdy porusza się z prędkościami zwykle charakteryzującymi polityków zdążających po pieniądze podatników, ale mimo wszystko poruszanie się 25 kilometrów na godzinę po mieście to NIE cruising, tylko idiotyzm. I nie, nie chodzi tutaj o samochód na tablicach z innego miasta i kierowcę, która szuka celu swojej podróży. Nie - chodzi po prostu o blokowanie ruchu przez 3 kilometry, do tego stopnia, że nawet nie można wrzucić trzeciego biegu, bo się silnik zdławi. Że nie wspomnę o braku możliwości wyprzedzenia takiego delikwenta. Nie jestem pewien, czy nie wolę jednak naddźwiękowych rowerzystów, przynajmniej bliżej im do osiągnięcia limitu prędkości na danej drodze...

5. Środowisko. Tak, środowisko mamy jedno i należy je chronić. Nie neguję tego, ale dowalanie każdą normą, każdym przepisem, każdą kąśliwą uwagą w stronę posiadaczy samochodów nie jest już ani smutne, ani śmieszne, ani niesmaczne. Jest po prostu kretynizmem. Można by tu oczywiście przytoczyć fakt, iż za większość emisji gazów cieplarnianych na Ziemi odpowiada hodowla bydła, no ale przecież krowom katalizatorów nie założymy. No ale wróćmy do kwestii "dlaczego jest kretynizmem?". Przykładowo dlatego, że jeden kontenerowiec w ciągu roku jest w stanie wyemitować tyle szkodliwych substancji co... 50 milionów samochodów. Wiele stron podaje wręcz, że 14-15 największych statków świata emituje tyle szkodliwych substancji co wszystkie samochody na świecie! Co więcej, sytuacja nie poprawia się z roku na rok, ponieważ paliwem używanym w takich jednostkach jest najcięższa i najbardziej zanieczyszczona frakcja ropy naftowej, czyli mazut. Co więcej, całkiem sporo statków towarowych wyposażona jest w silniki dwusuwowe, co też zapewne korzystnie na środowisko nie wpływa.

Kolejna kwestia to wszelkie zakłady przemysłowe, które oprócz dostarczania nam wszystkiego co potrzebne do wygodnego życia, robią również "krecią robotę" - samochody mogą stanąć, ale smog gdzie był, tam dalej będzie, może tylko minimalnie mniejszy. Niestety, nie wszyscy to rozumieją, czego doskonały przykład zaprezentowała mi kilka miesięcy temu pewna matrona w Krakowie. Rys sytuacyjny - jeszcze trochę śniegu było tu i ówdzie, często zmrożonego - tak jak "placek" o wymiarach 20 centymetrów na metr na przedniej szybie samochodu. Niestety, po uruchomieniu silnika i włączeniu wycieraczek, nie poradziły one sobie z tym (zapewne większość z Was kojarzy ten straszny dźwięk szurania wycieraczek po lodzie, brrr...). Decyzja była szybka - podważyć skrobaczką w kilku miejscach śnieg, żeby potem ściągnąć go wycieraczkami. Ze względu na szacowany czas operacji na poziomie piętnastu sekund, nie wyłączałem silnika. No i masz, od razu naskoczyła na mnie przechodząca nieopodal franca. Nieczęsto wrzeszczę na ludzi, ale wtedy mi ciśnienie skoczyło tak momentalnie, że krótko i zwięźle wyjaśniłem paniusi błędy w jej rozumowaniu. "No dobra, cwaniaku, ale skąd wiesz, że masz rację? Może faktycznie przez te 15 sekund dłużej uruchomionego silnika właśnie ktoś dostał ataku astmy?" Wiecie, jaki jest najlepszy dowód na to, że w takim Krakowie to nie samochody są problemem? Zajrzyjcie na tamtejszą jakość powietrza w lecie i w zimie - mniejsza z przekraczanymi normami, ale chodzi mi o "namacalną" jakość. W lecie mimo wszystko da się oddychać. A w zimie? A w zimie, moi drodzy, wszędzie albo mamy piece węglowe (pół biedy jeśli nowsze modele), albo jakieś pacany palą opony albo plastikowe butelki i przechodzień dostaje skrętu oskrzeli. Ale nie, to kierowcy są źli. W lecie oddycha się dobrze? Ale to kierowcy są źli! A potem jeszcze łazi taka matrona i nawet po swoim yorku nie posprząta. No jasne, lepiej wdepnąć w kupę niż dostać ataku astmy.

Jeśli Wasz samochód nie przypomina TEGO, to wierzcie mi, lepiej dla środowiska długo jeździć wciąż tym samym autem, niż co 2 czy 3 lata je wymieniać na nowe, niby bardziej ekologiczne. Zresztą, park maszynowy i tak w naturalny sposób staje się coraz młodszy, ergo, wypuszczający mniej szkodliwych spalin do atmosfery. Myślicie, że w czasach świetności Maluchów, Syrenek, Zaporożców i Dużych Fiatów można by było sobie spokojnie stanąć obok jakieogś ruchliwego miejsca i oddychać głęboką piersią niczym nad górskim potokiem? No, nie bardzo. Nie dość, że po trzech sekundach mielibyście gruźlicę, to niewiele później jeszcze pewnie aparycję górnika.

Podobnie, w naszych warunkach nie ma się co zachwycać autami elektrycznymi (a już w szczególności nie horrendalnie drogim, matizopodobnym Mitsubishi i-MiEV). Kluczowy termin to elektrownie węglowe - w Polsce wciąż najpopularniejsze źródło energii elektrycznej. Czyli o ile podczas samej jazdy z samochodu faktycznie nie wydobywa się żadne świństwo, to napakowanie go prądem oznacza kolejne spalone kilogramy węgla. Nie jest to żaden przytyk do użytkowników takich aut, bo to nie ich wina, ale sądzę, że w naszych warunkach zupełnie wystarczająca ze względu na ochronę środowiska byłaby jakaś hybryda, a i to niekoniecznie typu plug-in (czyli z funkcją doładowania baterii z gniazdka).



...a Was co cieszy i wkurza?