Wszystkie wpisy publikowane na tym blogu wyrażają subiektywną opinię autora w dniu publikacji danego tekstu bądź są zbiorem danych dostępnych powszechnie na innych stronach internetowych i w prasie. Autor dokłada przy tym wszelkich starań, aby dane i fakty zawarte we wpisach były aktualne (w dniu zamieszczenia wpisu) i rzetelne.

środa, 6 sierpnia 2014

Bo stawiać ograniczenia to trzeba umieć!

"Przyczyną wypadków jest nadmierna prędkość!" - to zdanie jest prawdopodobnie najczęściej wypowiadanym w polskich wiadomościach (pomijając niedawne hasło "jedz jabłka na złość Putinowi"). Okazuje się jednak, że... to nie takie proste z tą prędkością. W Wielkiej Brytanii okazało się właśnie, że na drogach z nałożonym limitem prędkości 20 MPH (około 32 km/h) o 26 procent wzrosła ilość poważnych wypadków w porównaniu z rokiem 2013, natomiast ilość mniej poważnych zdarzeń o 17 procent.

W pierwszej chwili może się nie do końca mieścić w głowe, że przy prędkości ledwo przekraczającej "trzy dychy" można mieć poważny wypadek, zwłaszcza w całkiem nowoczesnym samochodzie, ale to nie do końca tak działa. Okazuje się, że nie tylko Polacy lubią jeździć na pamięć, ta uwaga dotyczy też innych nacji - w tym Brytyjczyków. Innymi słowy, ponieważ na drogach z ustalonym nowym ograniczeniem nie robi się tam nic innego oprócz ustawienia znaków z limitem 20 MPH, to nikt na nie nie patrzy i ludzie śmigają te 30-40 mil na godzinę, bo wcześniej można było tyle jeździć. "Aha!" - zakrzykniecie triumfalnie. "Czyli jednak prędkość!" - cóóóóż... nie, nie do końca. Bo widzicie... na drogach gdzie utrzymano limit 30 bądź 40 MPH ilość zarówno poważnych jak i lżejszych wypadków spadła w porównaniu do roku poprzedniego.

Naturalnie, można wtedy spojrzeć krzywo na te informacje i rzucić hasłem, że "według EuroNCAP te auta w razie wypadku powinny zachowywać się bardzo dobrze!" Ano - tyle tylko, że nowe samochody często buduje się stricte pod wytyczne tej organizacji. Innymi słowy, w warunkach laboratoryjnych samochód jest mega bezpieczny i w ogóle jest fajnie, ale niech tylko wyjedzie na drogę i okazuje się, że już tak różowo nie jest, jeśli przydarzy się wypadek, którego EuroNCAP pod uwagę nie brało. Ciekawe informacje w drugiej połowie 2013 roku zostały podane przez Szwedów. Mianowicie, szwedzka agencja ubezpieczeniowa Folksam na podstawie informacji o 158 tysiącach wypadków drogowych, które wydarzyły się w tym kraju w latach 1994-2013 (informacje z testów EuroNCAP też brano pod uwagę, ale nie było to jedyne kryterium), wybrała najbezpieczniejsze według niej samochody. Okazało się, że w trzech spośród czterech kategorii cenowych w kategorii samochodów małych triumfowały nie Renault Megane czy Volkswagen Golf, ale... Kia cee'd oraz jej "bliźniak", Hyundai i30. Co ciekawe, na pierwsze miejsca załapały się zarówno pierwsze, jak i drugie generacje tych modeli. Kategorii oczywiście było więcej, na co na polskich portalach informacyjnych już uwagi nie zwrócono, tym niemniej takie wyniki samochodów koreańskich robią bardzo dobre wrażenie (szkoda tylko, że koncern przestawił się na stosowanie kontrowersyjnego czynnika R1234yf w klimatyzacjach).


Wróćmy jednak do kwestii ograniczeń prędkości i zadajmy sobie pyanie, w czym rzecz? W tym samym co w Polsce. Ustawianie niskiego limitu na drodze, która jest w miarę szeroka i ma dobrą nawierzchnię, a obok nie rosną żadne drzewa (co jest chyba polską specjalnością) i można by po niej spokojnie jechać na przykład te 60-70 km/h sprawia, że ludzie mają to gdzieś i nagniatają mniej więcej 6280 km/h. Ustawmy jednak SENSOWNY limit, np. 60 zamiast 30 km/h, i nagle połowa kierowców będzie jechać normalniej. BO BĘDĄ WIDZIELI, że ograniczenie nie wzięło się kompletnie z czapy i że faktycznie ktoś mógł pomyśleć przed ustawieniem go, a nie wyciągnął znaku z worka opisanego jako "Historia ograniczeń prędkości - tom II - lata 20. XX wieku". Z tego samego powodu cała masa kierowców wjeżdża do miejscowości mając jeszcze nadal jakieś 542 km/h na liczniku - bo znak "teren zabudowany" postawiony jest na ogół w samym środku pola, jakiś miliard kilometrów przed miejscowością. Nie chcę tu usprawiedliwiać kierowców, bo tak się robić oczywiście nie powinno - ale znowu cała rzecz sprowadza się do podobnej psychologii jak powyżej. Jeśli kierowcy zaczną widzieć, że znaki ustawia się z sensem i na dodatek dobrze widoczne (a nie zarośnięte krzakami, z nieodłącznym patrolem policji czyhającym 200 metrów dalej), to zaczną się do nich bardziej stosować. A chyba o to chodzi, prawda?