Moi Drodzy, wszystkiego najlepszego w te święta! Zdrowia, spokoju, pogody ducha, spotkań z rodziną, tradycyjnie także życzę motoryzacyjnych prezentów pod choinką... ;) No i niech ten nadchodzący rok 2017 będzie dla nas, kierowców i automaniaków, nieco bardziej łaskawy. Niech za przepisy związane z naszymi czterema kółkami wezmą się ci, którzy nas rozumieją, a nie ci, którzy hasło "być po stronie kierowców" rozumieją jako "zabrać kierowcom wszystkie piniondze". Niech będzie na drogach panować bezpieczeństwo i kultura jazdy, a pod maskami naszych samochodów niech znajdzie się coś fajniejszego niż silniczki rodem z blenderów ;)
Wszystkie wpisy publikowane na tym blogu wyrażają subiektywną opinię autora w dniu publikacji danego tekstu bądź są zbiorem danych dostępnych powszechnie na innych stronach internetowych i w prasie. Autor dokłada przy tym wszelkich starań, aby dane i fakty zawarte we wpisach były aktualne (w dniu zamieszczenia wpisu) i rzetelne.
sobota, 24 grudnia 2016
sobota, 19 listopada 2016
Test Drive! Pt. 57 - Halo, czy to premium?
Ford - choć co do zasady jest producentem samochodów popularnych - od czasu do czasu prezentuje swoje wizje samochodów wyższej klasy. Tym razem jednak postanowiono stworzyć całą linię modeli Vignale, a powodem takiej decyzji był fakt, że podobno coraz większa grupa klientów kupujących Fordy przechodzi do "niebieskiego owalu" właśnie od marek uznawanych za bardziej prestiżowe - i to głównie im postanowiono wyjść naprzeciw. Zauważono także, że wiele Mondeo opuszczających salony sprzedaży to (dotychczas) topowe wersje Titanium, co było kolejnym powodem dorzucenia kolejnego elementu układanki. Warto zauważyć, że Ford jest już właścicielem praw do dwóch marek związanych ze stylizacją samochodów - drugą jest Ghia. O ile tą marką sygnowano do tej pory "po prostu" lepiej wyposażone Fordy (wyprzedzane zresztą pod tym względem od paru lat przez wersje Titanium), to Vignale nie jest już "tylko" wersją wyposażenia, a... czymś więcej. Po pierwsze, nie każdy salon Forda ma prawo do sprzedaży Mondeo, Edge'a, Kugi czy S-Maxa Vignale - możemy je kupić tylko w obiektach Ford Store, których obecnie jest w Polsce sześć (w Warszawie, Krakowie, Gdyni, Chorzowie, Opolu i Łodzi). Tylko w tych salonach można także kupić nowego Mustanga czy też Focusa RS. Oprócz specjalnie dostosowanej sieci sprzedaży, zakup modeli Vignale wiąże się też z innymi korzyściami - przykładowo, nie trzeba jeździć na przeglądy do autoryzowanej stacji obsługi, ponieważ nasz samochód może zostać odebrany przez pracownika Ford Store i po przeglądzie podstawiony we wskazane miejsce. Do tego całodobowa infolinia Vignale OneCall czy też darmowe mycie naszego samochodu, jeśli tylko akurat jesteśmy w pobliżu Ford Store. Marką Vignale sygnowana jest też linia produktów takich jak zegarki, krawaty, torebki czy spinki do mankietów. Jak widać, Ford postanowił z impetem wejść do świata premium. Tylko czy najistotniejszy element tej układanki - samochód - jest "wystarczająco premium"? Przekonajmy się.
Salon: FordStore BCH Chwaliński, Opole, ul. Agnieszki Osieckiej 1
Marka: Ford
Model: Mondeo
Wersja wyposażenia: Vignale
Silnik: 2.0 TDCi Biturbo (wysokoprężny, rzędowy, 4-cylindrowy, podwójnie turbodoładowany - biturbo)
Moc maksymalna: 210 KM przy 3750 obr./min.
Maksymalny moment obrotowy: 450 Nm w zakresie od 2000 do 2250 obr./min.
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h: 7,9 sekundy*
Prędkość maksymalna: 233 km/h*
Skrzynia biegów: 6-biegowa, dwusprzęgłowa PowerShift
Napęd: na koła przednie (FWD)
Nadwozie: 4-drzwiowysedan
Cena podstawowa (Mondeo Vignale 2.0 TDCi 180 KM Sedan, skrzynia manualna 6-biegowa): 147.350 zł
Cena wersji testowanej (bez dodatkowych opcji): 162.350 zł
* - dane dla wersji 4-drzwiowej
Mondeo Vignale, którego produkcja rozpoczęła się w 2015 roku, powstaje na tej samej linii produkcyjnej co pozostałe wersje Mondeo, choć oczywiście różni się detalami stylistycznymi (zderzaki, felgi, osłona chłodnicy). Różnica polega jednak przede wszystkim na znacznie bardziej rygorystycznej kontroli samochodów w topowej specyfikacji. Takie dodatkowe sprawdzenie obejmuje około stu punktów (przykładowo kontrolę jakości szwów tapicerki). Ford chwali się nawet używaniem... specjalnie selekcjonowanych strusich piór do oczyszczania karoserii przed lakierowaniem, aby lakier był możliwie jak najbardziej gładki. Fabrycznie sprawdzana i ewentualnie polerowana jest także maska pojazdu, co jest rozwiązaniem wyjątkowo rzadkim - większość samochodów, jeśli tego wymaga, jest polerowana dopiero u dealera, a fabryczne polerowanie nadwozia przeprowadza się w limuzynach kosztujących co najmniej 300-400 tysięcy złotych (a i to nie zawsze). Czy wszystkie te dodatkowe operacje są faktycznie potrzebne - tego nie wiadomo, ale na pewno 90-minutowa drobiazgowa kontrola to coś godnego uwagi i wartego pochwalenia. Trzeba także dodać, że samochody Vignale mają także pewne różnice konstrukcyjne względem zwykłych wersji - przykładowo inne, lepiej tłumiące hałas szyby czy też inne maty wygłuszające komorę silnika.
Obecnie Mondeo Vignale dostępne jest w dwóch wersjach nadwoziowych - jako sedan oraz kombi. Jest to istotna różnica względem pozostałych wersji wyposażenia, które oferowane są jako hatchback i kombi (wyjątkiem jest Titanium Hybrid, dostępny tylko jako sedan). Najprawdopodobniej w ofercie pojawi się także 5-drzwiowe Vignale (zwłaszcza, że zdjęcia już pokazano), ale kiedy mogłoby to nastąpić - nie wiadomo. Testowany sedan, mierzący 4871 milimetrów, jest dłuższy od sedana poprzedniej generacji Mondeo o 21 milimetrów (względem wersji poliftingowej), choć we wnętrzu raczej tego nie odczujemy - ba, można odnieść wrażenie, że w tylnym rzędzie siedzeń jest odrobinę mniej miejsca na nogi niż w poprzednim Mondeo. Nie można oczywiście powiedzieć, że jest ciasno - Mondeo cały czas pozostaje jednym z bardziej obszernych samochodów klasy średniej, ale do liderów nieco brakuje (nawet pomijając Skodę Superb). Cieszy natomiast spora szerokość wnętrza. Dość przyzwoicie wygląda też bagażnik, który - w przypadku gdy mamy dojazdowe koło zapasowe - według producenta ma 516 litrów (z pełnowymiarowym - 429 litrów). Mógłby jednak mieć nieco lepsze wykończenie i bardziej regularny kształt. Trzeba też jednak dodać, że znacznie mniejszą (i o znacznie bardziej nieregularnym kształcie) przestrzenią bagażową dysponuje wersja hybrydowa - jej bagażnik ma skromne 383 litry (z zestawem naprawczym ogumienia).
Pod względem jakości materiałów jest bardzo dobrze - co prawda kilka gorzej dostępnych miejsc można by jeszcze pod tym względem poprawić, ale naprawdę nie ma się czego wstydzić. Zarówno obszyta skórą deska rozdzielcza, jak i fotele robią bardzo dobre wrażenie. Można jednak odnieść delikatne wrażenie, że jakość spasowania mogłaby być jeszcze odrobinę lepsza, porównując Mondeo Vignale na przykład do BMW serii 3 czy Lexusa IS. Cieszy natomiast brak bardzo często spotykanych w innych markach paneli wykończonych w stylu "piano black", które są ładne przez dwa dni - dopóki się nie zakurzą (a potem nie zarysują podczas wycierania kurzu). Pod względem ergonomii, ciężko mieć jakieś większe zastrzeżenia - najbardziej istotnych elementów sterowania (w tym radioodtwarzaczem i klimatyzacją) nie zamieniono w panele dotykowe, nadal mamy do dyspozycji przyciski (które jednak w większości mogłyby być nieco większe) i pokrętło głośności. Dopiero bardziej zaawansowane funkcje, jak na przykład ustawianie opcjonalnych foteli wielokonturowych, ukryto w menu ekranu dotykowego - działającego zresztą dość sprawnie i nieźle rozplanowanego.
Wciśnięcie przycisku uruchamia podwójnie turbodoładowanego diesla o pojemności dwóch litrów i mocy 210 koni mechanicznych. Silnik jest seryjnie parowany z sześciostopniową, dwusprzęgłową skrzynią biegów PowerShift, w której już na wstępie należy pochwalić fakt, iż w trybie sekwencyjnej zmiany biegów, redukcja odbywa się "prawidłowo", poprzez popchnięcie drążka zmiany biegów w stronę konsoli centralnej. Ciekawostką - podobnie zresztą jak w pozostałych wersjach Mondeo - pozostaje fakt, iż w Vignale oferowane są w sumie... cztery typy skrzyń biegów. Wspomniana PowerShift, manualna (tylko w 2.0 TDCi 180 KM z napędem na przednią oś), klasyczny hydrokinetyczny "automat" (w benzynowych wersjach 2.0 EcoBoost) oraz przekładnia planetarna E-CVT (w Vignale Hybrid). Kultura pracy układu napędowego jest bardzo dobra, w czym nieco pomaga też seryjny w wersjach wysokoprężnych i hybrydowej system aktywnej redukcji hałasu - jego działanie polega na zbieraniu przez mikrofon dźwięków otoczenia (niepożądanych szumów), a następnie emitowanie z niewielkich głośników w podsufitce dźwięków w tak zwanej "antyfazie". Nie da się jednak powiedzieć, że "nie słychać, iż pod maską pracuje diesel" - zwłaszcza przy mocniejszym przyspieszaniu, choć nie jest to jednak absolutnie nic uciążliwego - droższe o kilkadziesiąt tysięcy złotych BMW czy Audi wcale nie będzie pod tym względem lepsze. Pod względem osiągów "na papierze" Mondeo z topowym dieslem nie imponuje jakoś szczególnie, ponieważ przyspieszenie na poziomie 7,9 sekundy do "setki" jest wynikiem o 0,2 sekundy gorszym niż oferowane przez 190-konną Skodę Superb ze skrzynią DSG. W praktyce jednak wrażenia z jazdy są bardzo przyzwoite a silnik zawsze ma w zanadrzu dość mocy, choć pod względem charakteru przypomina raczej niedźwiedzia niż tygrysa. Ma na to wpływ także (a raczej: przede wszystkim) nieco zaskakujący sposób pracy skrzyni PowerShift, która swoim działaniem przypomina raczej zwykłą przekładnię automatyczną i działa relatywnie "leniwie" w porównaniu do DSG, uznawanej często za wzór wśród popularnych przekładni dwusprzęgłowych (choć nie zawsze słusznie). PowerShift nie ma natomiast problemów z doborem biegów (także przy kick-downie) i sprawia, że jazda jest bardzo płynna. Dla kierowców którzy cenią sobie przede wszystkim komfort - jak znalazł.
Kierowcom ceniącym komfort raczej nie można natomiast polecić opcjonalnych 19-calowych obręczy, choć nie da się ukryć, że wyglądają zjawiskowo. Niestety, na polskich drogach to po prostu za dużo w samochodzie tej klasy. Trzeba jednak przyznać, że tak duże koła w Mondeo Vignale stają się uciążliwe dopiero na krótkich, poprzecznych nierównościach, ale mimo wszystko standardowe, 18-calowe koła wydają się być lepszym wyborem - zwłaszcza, że również mają bardzo udaną stylistykę i nie wydają się "za małe" w stosunku do bryły nadwozia. Układ kierowniczy - podobnie jak w pozostałych wersjach wyposażenia - zasługuje na pochwały. Choć jest wspomagany elektrycznie, daje bardzo przyzwoite pojęcie o stanie drogi, a samochód jest zwinny, zwłaszcza jak na tak duże wymiary nadwozia. Swoje trzy grosze do kwestii komfortu dokładają opcjonalne fotele wielokonturowe, które - po odpowiednim wyregulowaniu - są bardzo wygodne, do tego także wystarczająco obszerne. Być może można by było nieco poprawić ich wyprofilowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na skórzanej tapicerce pasażerowie zawsze będą się nieco bardziej "ślizgać" niż na welurze czy Alcantarze.
Choć ceny Mondeo zaczynają się od niespełna 91 tysięcy złotych, za Vignale trzeba oczywiście zapłacić znacznie więcej. Na 180-konnego diesla ze skrzynią manualną trzeba wydać 147.350 złotych, odrobinę droższy jest 203-konny, dwulitrowy "benzyniak" z 6-biegową skrzynią automatyczną (148.950 złotych). Testowany diesel to już niemal koniec skali, z ceną wynoszącą 162.350 złotych, choć jeszcze o 3 tysiące droższy jest model z silnikiem słabszym o 30 koni mechanicznych, ale z napędem na cztery koła. Co znajdziemy w wyposażeniu seryjnym? Między innymi komplet poduszek powietrznych (wraz z poduszką kolanową dla kierowcy), tempomat, elektryczny hamulec postojowy, system wspomagający utrzymanie samochodu na pasie ruchu, system Driver Alert wykrywający zmęczenie kierowcy, moduł rozpoznawania znaków drogowych, radioodtwarzacz Sony CD/MP3 z Ford SYNC 3 z 9 głośnikami, 8-calowym ekranem dotykowym, dwoma gniazdami USB i zestawem głośnomówiącym Bluetooth, reflektory w technologii LED z automatycznym przełączaniem między światłami dziennymi, mijania i drogowymi, klimatyzację dwustrefową, szyby w przednich drzwiach z dodatkową warstwą akustyczną, komplet czujników parkowania, kamerę cofania, podgrzewaną przednią szybę i dysze spryskiwaczy (jedno ze sztandarowych rozwiązań Forda, niezwykle przydatne w zimie), skórzaną tapicerkę (skóra naturalna), 18-calowe felgi z lekkich stopów czy też opisywany już system aktywnej redukcji hałasu (w wersjach wysokoprężnych i hybrydowej - w modelach EcoBoost nie jest dostępny). Warto też dodać, że w Mondeo Vignale wszystkie dostępne lakiery są metalizowane lub perłowe - gdy auto było wprowadzane do sprzedaży, były do wyboru cztery, dziś jest ich już siedem. Trzy z nich oferowane są bez dopłaty, pozostałe kosztują - zależnie od koloru - 1350 lub 3050 złotych (za lakier White Platinum).
Choć wyposażenie standardowe jest bogate, oczywiście mamy też do dyspozycji całkiem sporo opcji. Wśród nich warto wymienić między innymi sztandarowe rozwiązanie Mondeo, czyli nadmuchiwane tylne pasy bezpieczeństwa dla dwóch skrajnych miejsc na tylnej kanapie za wręcz rewelacyjne 850 złotych (!), inteligentny tempomat adaptacyjny za 3700 złotych, system Active City Stop zapobiegający kolizjom w ruchu miejskim (900 złotych), system BLIS ostrzegający przed pojazdami znajdującymi się w martym polu lusterek (2100 złotych), zawieszenie sportowe za 1000 złotych, zawieszenie adaptacyjne za 9800 złotych czy też spryskiwacze reflektorów za 900 złotych. W kwestii systemów audio nie ma aż tak dużego wyboru, ale warto zastanowić się na przykład nad wydaniem 1200 złotych nad systemem zawierającym 12 głośników oraz tuner DAB+ do odbioru stacji cyfrowych, a jeśli zależałoby nam także na nawigacji satelitarnej - możemy wydać 5820 złotych (standardowy system audio plus nawigacja), 6570 złotych (to co wcześniej, ale z tunerem DAB+) lub 6770 złotych (nawigacja, DAB+, 12 głośników). Dodatkowo przyciemniane szyby w tylnej części nadwozia to koszt 800 złotych, przednia szyba z filtrem przeciwsłonecznym IR 700 złotych (opcja ta jest niedostępna z systemem Active City Stop), a podgrzewana kierownica - zupełnie rozsądne 650 złotych. Do tego jeszcze rolety w tylnych drzwiach za 400 złotych, wielokonturowe fotele z funkcją masażu za 3750 złotych, szyberdach (dla wersji sedan) za 3100 złotych lub dach panoramiczny (dla wersji kombi) za 5150 złotych - oczywiście zarówno szyberdach jak i dach panoramiczny otwierane elektrycznie. Dochodzi nam jeszcze automatyczne zamykanie klapy bagażnika w wersji kombi (1900 złotych), 19-calowe felgi za 4300 złotych, pełnowymiarowe koło zapasowe za 200 złotych (standardem jest "dojazdówka" - oprócz wersji hybrydowej, która koła zapasowego nie może mieć w ogóle i dysponuje tylko zestawem naprawczym) oraz autoalarm Thatcham za 1450 złotych.
Wracając do pytania postawionego w tytule - nie da się ukryć, iż Mondeo Vignale jest krokiem poczynionym w dobrym kierunku. Samochód jest bardzo udany, ma naprawdę dobre wyposażenie (a większość opcji ma sensowne ceny), na dodatek pakiet usług dodatkowych przysługujący nabywcy takiego auta nie jest wcale taki oczywisty przy wyborze Audi, Mercedesa czy BMW, jeśli nie wybierzemy droższych modeli. Poza tym... koszty, koszty! Jeśli chcielibyśmy kupić na przykład Audi A4 lub BMW serii 3 z podobnym wyposażeniem i silnikiem, wydamy sporo ponad 200 tysięcy złotych. Passat? Okolice 175 tysięcy. Zdecydowanie bliższym konkurentem pozostaje Superb Laurin&Klement, dostępny w bardzo podobnej cenie po doposażeniu go do poziomu Mondeo Vignale. Choć cena Mondeo nie należy do najniższych, wydaje się być mimo wszystko skalkulowana całkiem rozsądnie. Sęk w tym, że cena i wyposażenie to nie wszystko - choć topowa limuzyna Forda jest autem znakomitym, brakuje tutaj jeszcze "tego czegoś", by można było samochód uznać za pełnoprawnego przedstawiciela klasy premium i można mieć uzasadnione obawy, że obecność niebieskiego owalu na masce może znacząco utrudnić "wejście do klubu". Ale logiem się nie jeździ, jeździ się samochodem - a jeśli Mondeo Vignale uznamy "po prostu" za topową wersję wyposażenia tego samochodu, odsuwając na bok całą tę otoczkę i ciesząc się dodatkowymi usługami oferowanymi przez salony Ford Store - nie ulega wątpliwości, że jest to propozycja godna uwagi.

Zdjęcia testowanego egzemplarza: autor.
Etykiety:
Ameryka,
Diesel,
europa,
ford,
jazda próbna,
kombi,
Mondeo,
Niemcy,
premium,
Stany Zjednoczone,
test drive,
test drive Ford,
turbo,
Vignale
sobota, 29 października 2016
Komunikat o kwestii kampanii serwisowych
Moi Drodzy, w sekcji "Linki" na V8 Supercharged pojawił się dość istotny odnośnik - prowadzi on do powiadomień na stronie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Dlaczego to dla nas takie istotne? Ano dlatego, że wiele spośród tych powiadomień dotyczy kampanii serwisowych naszych samochodów.
Zaznaczam, że odnośnikiem tym powinni się zainteresować także właściciele starszych samochodów (ostatnia akcja serwisowa Mazdy obejmuje auta wyprodukowane w latach 1989-2002!). Warto też jednak podkreślić, żeby śledzić także zagraniczne serwisy motoryzacyjne pod kątem informacji o kampaniach (np. Carscoops.com), ZWŁASZCZA jeśli nasze auto nie pochodzi z oficjalnej polskiej sieci sprzedaży danej marki i było sprowadzane.
Oczywiście, nawet jeśli nasze auto już "zaliczyło" jakąś kampanię w autoryzowanej stacji obsługi, nie oznacza to, że już na 100% będzie z tym spokój aż do końca eksploatacji - przykładowo bieżąca akcja serwisowa dotycząca poduszek powietrznych firmy Takata dotyczyć może także tych Toyot, które w 2010 roku już ASO odwiedziły, i to z tego samego powodu. W Europie kampania dotyczy niemal 1,5 miliona samochodów wyprodukowanych od maja 2000 do listopada 2001 roku oraz od kwietnia 2006 do grudnia 2014 roku. Biorąc pod uwagę, że na stronie UOKiK jeszcze informacji o tej kampanii nie ma, polecam zerknąć na wspomniany portal Carscoops.com (ostatni odnośnik w tekście).
Zaznaczam, że odnośnikiem tym powinni się zainteresować także właściciele starszych samochodów (ostatnia akcja serwisowa Mazdy obejmuje auta wyprodukowane w latach 1989-2002!). Warto też jednak podkreślić, żeby śledzić także zagraniczne serwisy motoryzacyjne pod kątem informacji o kampaniach (np. Carscoops.com), ZWŁASZCZA jeśli nasze auto nie pochodzi z oficjalnej polskiej sieci sprzedaży danej marki i było sprowadzane.
Oczywiście, nawet jeśli nasze auto już "zaliczyło" jakąś kampanię w autoryzowanej stacji obsługi, nie oznacza to, że już na 100% będzie z tym spokój aż do końca eksploatacji - przykładowo bieżąca akcja serwisowa dotycząca poduszek powietrznych firmy Takata dotyczyć może także tych Toyot, które w 2010 roku już ASO odwiedziły, i to z tego samego powodu. W Europie kampania dotyczy niemal 1,5 miliona samochodów wyprodukowanych od maja 2000 do listopada 2001 roku oraz od kwietnia 2006 do grudnia 2014 roku. Biorąc pod uwagę, że na stronie UOKiK jeszcze informacji o tej kampanii nie ma, polecam zerknąć na wspomniany portal Carscoops.com (ostatni odnośnik w tekście).
Etykiety:
airbag,
akcja serwisowa,
ASO,
kampania serwisowa,
Mazda,
poduszka powietrzna,
serwis,
Takata,
Toyota,
UOKiK,
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów
niedziela, 16 października 2016
"Prawdziwej miłości zawsze towarzyszy cierpienie" - wywiad z Włodzimierzem Zientarskim
Włodzimierz Zientarski - dziennikarz motoryzacyjny,
konferansjer, pasjonat motoryzacji. Autor i prowadzący wielu telewizyjnych programów
motoryzacyjnych. Obecnie wraz z Dominiką Sygiet prowadzi program
"Odjechani" w Antyradiu. Założyciel i prezes zarządu Stowarzyszenia KIEROWCA.PL
działającego na rzecz rozważnej, bezpiecznej, nowoczesnej i przyjaznej
wszystkim motoryzacji, ze szczególnym uwzględnieniem sprawiedliwości na
drogach i eliminacji absurdów drogowych.
V8 Supercharged: Czy
każdy samochód ma duszę?
Włodzimierz Zientarski: Tak.
Tym bardziej jest ona, ta dusza, bogata w różnego rodzaju talenty, im więcej serca zostało włożone w produkcję tego auta. Geniusz
człowieka przez dłonie przenosi się na maszynę, na jej kształt,
technologię. Już starożytni uważali, że dzieła sztuki żyją
dzięki geniuszowi ich twórców.
Jaki
był Pana pierwszy samochód?
Trabant
600, tak zwana „mydelniczka”. Kupiłem go na giełdzie z pieniędzy ze
sprzedanego motocykla, z pieniędzy zarobionych w gazecie pt.
„Trybuna Mazowiecka”, oraz wsparty przez teściową.
Niektórzy
(jak na przykład Jeremy Clarkson) uważają, że samochody marzeń
w tej właśnie strefie powinny pozostać, ponieważ zbyt często
okazuje się, że w rzeczywistości nie są nawet w części tak
idealne jak je sobie wyobrażaliśmy. Starsze Ferrari czy Lotusy
mają problemy jakościowe, Lamborghini Countach ma fotele, na
których podobno nie da się usiąść wygodnie, do klasycznego
Forda GT40 nie wsiądzie nikt wyższy od hobbita. Czy dla Pana
podobne kwestie zupełnie zniszczyłyby fascynację danym
samochodem, czy może wręcz przeciwnie – były elementem jego
magii?
Pamiętać
trzeba zawsze, że prawdziwej miłości zawsze towarzyszy cierpienie.
Czasami te trudności, o które Pan pyta, są zaletami, które czynią
z samochodu niezwykłość. Jeśli chcesz kupić samochód super
wygodny, to często nie będzie to wielka gwiazda.
Czy ma Pan jakiś samochód marzeń? Jeśli tak, to czy od zawsze jest to ten sam model?
Marzenia
zmieniają się z wiekiem. Kiedyś marzyłem o Wartburgu 1000, już
na małych kółkach, ale ze starą karoserią. Potem o Fiacie
Mirafiori, następnie, gdym się stał dorosły, marzyłem o Volvo
Kombi, a teraz marzy mi się super napakowany technologią Lexus LS i
o dziwo nigdy nie marzyłem o Porsche.
Czy
tęskni Pan za którąś z marek, za którymś konkretnym samochodem, które od jakiegoś czasu są już
historią?
O tak!
Na przykład Panhard Dyna, Renault Dauphine. Gdyby mieć dziś nowiutką 2CV,
to byłoby szczęście. Rozkosz byłaby z Citroenem DS23. Prościutkie
Renault 4 i 5 i pierwsza Corolla, którą dostałem do ręki w latach
80. z silnikiem 1.4 pracującym jak zegarek. Samochody są jak
ludzie, którzy odeszli i których brak.
Obecnie
na rynku panuje moda na SUVy i crossovery. Do tego stopnia, że
samochodami tego typu stają się także modele, które wcześniej
były bardziej „tradycyjne” (na przykład Opel Zafira czy
Renault Espace). Jak ocenia Pan takie zmiany? Czy nie jest tak, że
pomimo powiększania gam modelowych producentów, ich oferty tak
naprawdę stają się coraz bardziej „płaskie”?
I
podobne, niemal takie same. Jeżeli ktoś nie zna się na
samochodach, to na ulicy nie odróżni SUVów różnych marek, tak są
do siebie podobne. Nie lubię tego okresu. Wszechpotężne jest
szpiegostwo gospodarcze i często dwie firmy wypuszczają na rynek
auta niemal identyczne. To smutne.
Z jakim najdziwniejszym lub wręcz - na pierwszy rzut oka - najbardziej bezsensownym elementem wyposażenia spotkał się Pan w samochodzie?
Był
to noktowizor. Wyświetlany nocą na szybie obraz zobaczyłem po raz
pierwszy w Mercedesie Klasy S. Nie wiadomo było na co patrzeć. Dziś
to się trochę zmieniło. Nie używam też automatu do parkowania,
bo mu nie wierzę. A kiedyś, najdziwniejszym wyposażeniem auta był
piesek z kiwającą się głową, czy nakładki z drewnianych
koralików na siedzeniach, które były cudowną płytą poślizgową
dla pupy.
A jak ocenia Pan polskich kierowców... jacy są, jakie są ich mocne, a jakie słabe strony?
Polscy
kierowcy są tacy sami jak Polacy. A jacy są Polacy? Wystarczy
poczytać całą masę socjologicznych opinii. Jesteśmy dość
szaleni i zbyt impulsywni na drodze. Będziemy inni za kierownicą
wtedy, gdy będziemy inni w życiu codziennym.
Samochód to dla Pana miejsce planowania całego dnia, umawiania spotkań i generalnie wzmożonej aktywności, czy raczej miejsce relaksu, w którym można się odciąć od codziennego stresu i zgiełku otoczenia?
Staram
się za wszelką cenę, by samochód był ucieczką od świata. By
był salą koncertową, miejscem radowania się z tego wszystkiego,
co dała technika w aucie, wsłuchiwania się w pracę silnika i
cieszenia się z możliwości panowania nad potęgą auta
przemieszczającego się często w trudnych warunkach. Jeżeli
traktujemy prowadzenie samochodu jako wydarzenie jedyne w swoim
rodzaju, a nie element codziennego zabiegania, to gwarantuję, że
będziemy żyli dłużej.
Czego zatem najchętniej słucha Pan w samochodzie?
Ciszy.
Coraz częściej łapię się na tym, że odgłosy technologiczne w
synchronizacji z tymi wpadającymi z zewnątrz są często świetnym
ukojeniem. Im jestem starszy, tym bardziej potrzebuję w aucie niemal
studyjnej ciszy, i wtedy jest miejsce dla muzyki.
Przenieśmy się na kilka chwil za granicę. Na Zachodzie - szczególnie w Stanach Zjednoczonych - coraz częściej obserwuje się, że młodzi ludzie nie przywiązują już praktycznie żadnej wagi do kwestii posiadania samochodu. Jest to dla nich po prostu środek lokomocji, nie żywią wobec niego żadnych emocji. Jak to wygląda w Polsce? Też wolimy się poruszać komunikacją miejską, a pieniądze zamiast na samochód przeznaczamy na smartfona?
To
pytanie powinno się zadać co najmniej dwóm pokoleniom Polaków.
Dla mojego 18-letniego wnuka auto może nie istnieć, nawet nie robi
prawa jazdy. Dla mojego pokolenie auto jest i przygodą, i radością,
i pomocą. Myślę sobie, że młode pokolenie wyczuwa nadchodzącą
epokę samochodów autonomicznych. Myślę sobie, że to dobrze, że
następuje zmiana pokoleń i starsi odchodzą, bo by tego wszystkiego
nie wytrzymali.
A co z akcjami dopłat do nowych samochodów pod warunkiem, że zezłomujemy stary? Za granicą jest to coraz częstsze, przymiarki do podobnych działań mamy też w Polsce choć - jak na razie - bez większych efektów. Czy w Pana opinii napędzanie sprzedaży aut nowych w ten sposób ma sens?
U nas
wszystko odbywa się bez specjalnych efektów. Trochę tak, i trochę
nie. Niektóre miasta wspierają zakup samochodów ekologicznych,
inne nie. My jesteśmy "od ściany do ściany". Nagle pierwszy
ekonomista kraju mówi, że będziemy mieć gigantyczną produkcję
samochodów ekologicznych. Mądre to, czy nie? A przede wszystkim,
czy realne? Jedno jest pewne – kończy się epoka żelastwa na
drodze i coś z nim trzeba zrobić. Zaczyna się epoka…? No
właśnie, jaka? Konia mechanicznego z rzędem, kto będzie to dziś
wiedział.
No i właśnie - samochód ekologiczny, a właściwie elektryczny, bo o takim rodzaju napędu mówi polski rząd. Czy pasjonat motoryzacji może pokochać pojazdy tego typu?
To
prawda – elektryk to trochę tramwaj, ale przecież ma kierownicę
i pedały. Ale pamiętajmy, że samochód elektryczny, hybrydowy lub
wodorowy to wciąż samochód, na który wpływ mam ja, czyli
człowiek. I dopóki tak jest, trzeba się cieszyć.
A jak ocenia Pan plany polskiego rządu, według którego do 2025 roku po naszych drogach ma jeździć milion samochodów elektrycznych?
O tym
mówiłem wcześniej – romantycznie, to oceniam dobrze.
Realistycznie – brak mi odpowiedzi na kilka pytań: co z zasięgiem?
Co więc z bateriami? Co z samochodami ciężarowymi? Pytanie też,
czy wyrzucamy do śmieci technologię wodorową, która jest o wiele
bardziej wydajna? Kto mi na te pytania dziś odpowie?
Jeśli zatem nie "elektryk" ładowany z gniazdka to co zamiast niego? Czy jakikolwiek inny rodzaj napędu ma jakieś szanse, by konkurować z autami stricte elektrycznymi?
Odpowiedź
na to pytanie możemy znaleźć tylko w globalnej ocenie świata.
Tego dokąd zmierza, bo dzisiaj mamy do czynienia z kolejną wojną o
źródła napędu. Co dalej z ropą, technologią wodorową, a także
ze słońcem, jako źródłem energii? Dzisiaj wielkie batalie toczą
się między wielkimi koncernami bardziej niż między państwami.
Dziś zdobycie terytorium bywa kłopotem, a zdobycie technologii –
to daje prawdziwe zwycięstwo. Poczekajmy więc.
Zanim pojazdy elektryczne - lub jakiekolwiek inne, które miałyby z nimi konkurować - staną się codziennym widokiem na naszych drogach, obecnie na co dzień mamy do czynienia z silnikami spalinowymi wykonanymi zgodnie z filozofią downsizingu. Czy ta szkoła projektowania jednostek napędowych to zło konieczne, doskonały pomysł czy może coś pośrodku?
To
jest przyśpiewka na boku. Całkowicie bez wpływu na przyszłość
samochodu. To jest łabędzi śpiew silnika spalinowego. Producenci
silników co jakiś czas wymyślają coś nowego, by napędzać
koniunkturę i oszczędzać. Downsizing to przerywnik, albo forpoczta
nowych generalnych zmian. Dla mnie, to za chwilę przeminie.
Pana ulubione sporty motorowe?
Żużel i Formuła 1.
A co sądzi Pan o Formule E, czyli bolidach wyścigowych z napędem elektrycznym? Startuje tam kilku znanych kierowców, dyscyplina powoli zyskuje popularność. Czy Formuła E może z czasem zastąpić Formułę 1 pod względem popularności, skoro tak mocno stawia się teraz na ekologię? Czy niemal absolutna cisza w czasie takich wyścigów nie kłóci się nieco z oczekiwaniami fanów sportów motorowych?
Drodzy
fani sportów motorowych – wszyscy jesteśmy już trochę retro.
Wszystko staje się zupełnie nowe. Jeżeli tego nie zrozumiemy i nie
pokochamy, to tak jak w wierszu Boya obudzimy się z ręką w
nocniku.
Przejdźmy dalej, do kolejnego koszmaru każdego automaniaka i chyba najlepszego co może spotkać wszystkich innych kierowców - samochodu autonomicznego. Czy dla Pana jest to podobnie "czarno-białe" jak w powyższym schemacie, czy też sprawa jest bardziej skomplikowana?
Ta
sprawa jest w nas. Musi rosnąć nowe pokolenie, które zaangażuje
się samo w budowanie tych rozwiązań i wprowadzenie ich w życie.
To wszystko wymaga gigantycznego przeobrażenia świata, ale czy ktoś
kiedyś podejrzewał, że kula ziemska zostanie opasana miliardami
kilometrów asfaltowych dróg? Wprowadzenie autonomicznych aut będzie
mniej kosztowne i już nie dla nas – dla naszych wnuków i
prawnuków. Trzeba przeorać ludzką świadomość, a wtedy i radocha
płynąca z jazdy samochodem będzie się brała skądinąd.
Wspominam marzenie rolnika, żeby zaorać jego pole najnowocześniejszym traktorem świata - i tak się stało.
A czy dałoby się określić, o co najczęściej prosili widzowie? Czy myśli Pan, że obecnie te marzenia byłyby ciągle takie same, czy może w jakiś sposób ewoluowały przez tych kilkanaście lat?
Czy dziś marzenia byłyby
inne? Myślę, że w Polce jeszcze nie. Wciąż myślimy o
luksusowych samochodach, bogatym wyposażeniu, bo sami nie jesteśmy
zbyt bogaci.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Piotr Szary (FrogsterPL).
Rozmawiał Piotr Szary (FrogsterPL).
wtorek, 6 września 2016
Test Drive! Pt. 56 - (Bardzo) dobra średnia
Ford Mondeo to model, który na dobre zadomowił się w klasie średniej. Już pierwsza generacja tego samochodu była dostępna w trzech wersjach nadwoziowych, z szeroką paletą silników (łącznie z 2,5-litrowym V6) i nawet - o czym niewiele osób wie - z napędem na obie osie, z którego potem zrezygnowano. Aktualnie oferowana generacja stara się przyciągnąć potencjalnych klientów nie tylko bardziej wyrazistą stylistyką, ale także ciekawymi opcjami czy - typowo dla marki - dobrym prowadzeniem. Przekonajmy się zatem, co ma do zaoferowania Mondeo w dobrze wyposażonej wersji Titanium z popularnym, dwulitrowym silnikiem Diesla.
Salon: Ford Partner, Kraków, ul. Jasnogórska 60
Marka: Ford
Model: Mondeo
Wersja wyposażenia: Titanium
Silnik: 2.0 TDCi (wysokoprężny, rzędowy, 4-cylindrowy, turbodoładowany)
Moc maksymalna: 150 KM przy 3500 obr./min.
Maksymalny moment obrotowy: 370 Nm przy 2000 obr./min.
Przyspieszenie od 0 do 100 km/h: 9,3 sekundy*
Prędkość maksymalna: 213 km/h*
Skrzynia biegów: 6-biegowa, manualna
Napęd: na koła przednie (FWD)
Nadwozie: 5-drzwiowe kombi
Cena podstawowa (Mondeo 1.0 EcoBoost 125 KM Trend Hatchback**): 90.800 zł
Cena wersji testowanej (bez dodatkowych opcji): 121.850 zł
* - dane dla wersji 5-drzwiowej
** - bazowa wersja Ambiente nie jest dostępna z silnikiem 1.0 EcoBoost, jej ceny z silnikiem 1.5 EB 160 KM zaczynają się od 94.100 zł









Aktualny Ford Mondeo to - nie da się ukryć - kawał porządnego samochodu. Nie jest to jednak pojazd idealny - traci nieco punktów choćby na jakości wnętrza czy dyskusyjnej trakcji - ale nadrabia znakomitym prowadzeniem, w miarę przyzwoitymi cenami (zwłaszcza biorąc pod uwagę ewentualne negocjacje z dealerem) czy też nastawieniem na kwestie związane z bezpieczeństwem - ponownie należy pochwalić opcję nadmuchiwanych pasów tylnych. O ile więc aktualne Mondeo nie wybija się już tak ponad klasę, jak na przykład w 2001 roku robiło to świeże wtedy Mk3, to należy mieć na uwadze, że teraz po prostu konkurencja walczy dużo bardziej zażarcie niż wtedy. Bohater naszego testu wstydzić się niczego nie musi - to godny przeciwnik dla pozostałych reprezentantów segmentu D. A po liftingu będzie jeszcze lepiej.
Zdjęcia testowanego egzemplarza: autor.
wtorek, 9 sierpnia 2016
Precz z wyprzedzającymi się ciężarówkami! Ale... czy na pewno?
Temat ciężarówek na polskich drogach powraca co jakiś czas w takiej czy innej formie. Ciężarówka wypadła z drogi. Tiry na tory. Wzmożone kontrole ciężarówek. Kolejki ciężarówek na granicy. Co chwila też słychać opinie, że ciężarówki powinny mieć zakaz wyprzedzania się na autostradach czy drogach ekspresowych. Ba - sądzi tak sama policja. Ale czy to aby na pewno dobry pomysł, aby tak bezkrytycznie go przyjmować?
Oczywiście, na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się być genialny w swej prostocie. Brak blokowania lewego pasa, krótszy czas podróży dla samochodów osobowych i tak dalej. Oczywiście, policja będąca naczelnym specjalistą od wypadków ("winna była zbyt wysoka prędkość"), dopowie jeszcze zwiększone bezpieczeństwo. No dobra, to spójrzmy teraz na sytuację z drugiej strony. Co może pójść nie tak?
Pierwsza kwestia jest tak prozaiczna, że aż dziw, że nikt nie zwraca na to uwagi. Osiągi. Silniki. Moc. Moment obrotowy. Ciężarówki też się od siebie różnią, tak jak samochody osobowe. Potrafią nawet bardziej. Moce silników ciągników siodłowych jeżdżących w długie trasy na ogół wahają się od mniej więcej 360 koni mechanicznych do ponad 500... a są i modele osiągające niebotyczne 750 koni. Różnice w wartościach momentu obrotowego również są olbrzymie. Przykładowo, bazowe 420-konne Volvo FH16 może się pochwalić momentem obrotowym na poziomie 2100 niutonometrów, co generalnie jest wartością pozwalającą na przeciągnięcie garażu Waszego sąsiada na Wasz teren, oczywiście razem ze znajdującym się w środku samochodem. Ile zatem niutonometrów ma topowy model 750-konny? 3550. Trzy-tysiące-pięćset-pięćdziesiąt. Gdyby do takiego ciągnika Wam podłączono wspomniany garaż, to nawet byście nie zauważyli i po prostu odjechali w siną dal.
No ale OK, różne silniki... i co z tego? Ano to z tego, że status autostrady czy też drogi ekspresowej nie zapewnia danemu odcinkowi, że będzie prosty jak stół przez setki kilometrów. Wystarczy spojrzeć choćby na odcinek autostrady A4 z Katowic do Krakowa (lub w drugą stronę), gdzie trochę wzniesień jest. Wzniesień, na które najsłabszy model ciężarówki ledwo się wspina, nie mogąc nawet osiągnąć dopuszczalnych 80 kilometrów na godzinę. Co by było, gdyby obowiązywał zakaz wyprzedzania? Bajzel by był, ot co. Wyobraźcie sobie sznur 10 lub 15 "tirów" ciągnących się jeden za drugim pod górę z prędkością 70 km/h, na autostradzie. Bo nie mogą wyprzedzić. Dla nas żaden problem? Czyżby? A co jeśli chcielibyśmy szybko zjechać na prawy pas? Bo trzeba zjechać z autostrady, bo złapaliśmy gumę, bo widzimy za sobą imbecyla nagniatającego 250 km/h i ani myślącego zwolnić? No więc guzik by z tego był, drodzy Państwo. Wciskanie się pomiędzy ciężarówki nie zawsze jest mądrym pomysłem, a gdyby ktoś to zrobił nieudolnie, zmuszając przykładowo ciężarówkę numer 3 do przyhamowania, to skutkowałoby to albo orkiestrą złożoną z dwunastu klaksonów i syczenia hamulców pneumatycznych, albo po prostu karambolem.
Weźmy mniej drastyczny powód każący zastanowić się nad tym zakazem. Tym powodem jest czas. Jasne, my - kierowcy osobówek i dostawczaków czy motocykliści - chcemy być u celu jak najszybciej. Ale - być może Was zaskoczę - kierowcy ciężarówek też by chcieli jak najszybciej dojechać! Magia, co nie? A tak się składa, że kierowców autobusów i ciężarówek, w przeciwieństwie do nas, obowiązują przepisy dotyczące czasu spędzanego za kierownicą. Jedziesz zbyt długo bez odpoczynku? Słona kara finansowa zaczyna się niepokojąco materializować. Kierowcy muszą więc robić postoje. "No dobra - spytacie - ale co nas to obchodzi, niech sobie robią te postoje". Ano, niech robią. Ale na porządku dziennym są sytuacje, gdy kierowcy ciężarówek na swojej stałej trasie docierają do celu akurat na chwilę przed "końcem czasu". A co będzie przy zakazie wyprzedzania? Wystarczy, że wydłużyłby im jazdę o 20 minut... i te 20 minut może zaważyć czasem na tym, czy transport dojedzie o czasie, czy ładnych kilka godzin później z powodu konieczności "kręcenia pauzy". Dla wielu z nas to bez różnicy... ale dla tych, którzy pracują w firmach w których wiele zależy od dobrze rozplanowanych dostaw, to by była katastrofa. Logistycy rwaliby sobie włosy z głowy, bo nigdy nie byłoby wiadomo, ile razy na trasie "nasz" ciągnik trafiłby na wolniejszą ciężarówkę. Dostawy typu "just in time deliveries" byłyby znacznie trudniejsze w realizacji. A to wszystko może skutkować mniejszymi dochodami (czy wręcz stratami) niektórych firm. Mniejszymi dochodami samych kierowców. A gorsza sytuacja finansowa kierowców i przedsiębiorstw ich zatrudniających to gorsza kondycja naszej gospodarki.
Co zatem zrobić? "Tiry na tory" według mnie odpadają. Biorąc pod uwagę, jak wyglądają nasze koleje i jak dowolnie traktują zalecenia co do czasów przejazdu, trzeba by być naprawdę bardzo pogodnym człowiekiem, decydując się na taką formę transportu. A i tak najdalej po miesiącu taki człowiek stałby się furiatem, przy którym komiksowy Hulk to pikuś.
To może... nie rezygnować z tego wyprzedzania, a wręcz je usprawnić? Jeśli czytacie trochę o motoryzacji, to być może słyszeliście o rozwiązaniach chwilowo podwyższających osiągi silnika. Czasem działa to automatycznie po wciśnięciu pedału gazu do podłogi, a czasem trzeba to wymusić za pomocą odpowiedniego przycisku. A co gdyby taki przycisk zastosować w ciężarówkach? Co gdyby - na przykład dzięki zwiększeniu ciśnienia doładowania generowanego przez turbosprężarki (obecnych w każdym ciągniku siodłowym) - dawało to na przykład dodatkowych 50-100 koni mechanicznych i 250-500 niutonometrów na 20-30 sekund, by ułatwić wyprzedzanie? Co gdyby na te 20-30 sekund elektroniczny ogranicznik prędkości wyłączał się lub ustawiał na przykład na 100 kilometrów na godzinę? Oczywiście nie byłaby to opcja dostępna permanentnie, a na przykład raz na 10-15 minut, żeby kierowcy nie szarżowali. Naturalnie można powiedzieć, że "przecież z tej opcji mogłaby skorzystać tylko ta słaba ciężarówka prowadząca cały peleton na wzniesieniu". Owszem. Ale wtedy nie rozwiązalibyśmy problemu pojawiającego się w konieczności nagłej zmiany pasa na prawy. Problemem jest także kwestia przepisów, które musiałyby dopuścić możliwość osiągania przez ciężarowki prędkości przekraczających te 80 km/h. A ponieważ jest to całkowicie nierealne nie tylko ze względu na polityków, ale także opinię publiczną, pomysł pozostanie w kategorii "fantastyka". A zakaz wyprzedzania? Kto wie - może w kategorii "horror oparty na faktach"?
Wykorzystane zdjęcia pochodzą ze zbiorów www.truck.man.eu oraz images.volvotrucks.com.
Etykiety:
autostrada,
bezpieczeństwo,
ciągnik siodłowy,
ciężarówka,
Diesel,
droga ekspresowa,
okiem automaniaka,
policja,
przepisy,
silnik,
TIR,
wyprzedzanie,
zakaz,
zakaz wyprzedzania
środa, 1 czerwca 2016
Mix-Top, czyli pomieszanie z poplątaniem
Jak powszechnie wiadomo, każdy rasowy bloger musi kiedyś na swoim blogu wstawić jakiś ranking. "Top 10 mięs których nie jem, bo jestem weganką". "Top 20 utworów na jesienną chandrę". "500 pomysłów na co wydać 500+". Z niemałym przerażeniem stwierdziłem, że po tak długim czasie istnienia V8 Supercharged, podobnego rankingu jeszcze tutaj nie było. Najwyższy więc czas by nadrobić braki. A ponieważ, mówiąc szczerze, nie chce mi się robić osobnych wpisów "co mnie cieszy" i "co mnie wkurza" (tym bardziej że ten drugi byłby 4 razy dłuższy), to będzie wszystko razem - zapraszam na Mix-Top "Pomieszanie z poplątaniem".
Zacznijmy od kwestii weselszych, czyli co - według mnie - potrafi automaniaka uszczęśliwić na polskich drogach.
1. Stosunkowo częsta życzliwość innych kierowców. Podejrzewam, że gdybym poruszał się na co dzień BMW 7 czy S-Klasą, moje odczucia w tym zakresie mogłyby być nieco inne. Ponieważ jednak zwykle poruszam się 13-letnim Fordem bądź 24-letnim Peugeotem (nie mieli na stanie S-Klasy w satysfakcjonującym mnie kolorze, więc stanęło na wytworze francuskiej myśli technicznej), to mogę jedynie stwierdzić, że z roku na rok jest chyba nawet coraz lepiej. Wpuszczanie kogoś przed siebie w korku, przypominanie o włączeniu świateł, spokojne oczekiwanie gdy komuś na przykład zgaśnie auto na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. Naturalnie, zdarzają się nad wyraz niecierpliwe, nierzadko chamowate jednostki (choćby słynny już na całą Polskę taksówkarz), ale coraz wyraźniej odstają one od ogółu kierowców.
2. Widoki. Ja rozumiem, że na drodze z Dźbądza Średniego do Czarnych Kozogłów są setki reklam, a droga nie ma poboczy, bo zastąpiono je miękkim (czyli bezpiecznym) błotem o głębokości pół metra. Nierzadko jednak wystarczy odbić o kilka kilometrów, przejechać się mniej oblężaną trasą i okazuje się, że w swojej okolicy mamy piękne lasy, pofalowane na wzniesieniach pola uprawne, ledwo widoczne na horyzoncie niewielkie wsie i wioski, które z daleka wyglądają niemal jak z obrazka. Problem jedynie w tym, że rzadko kiedy to wszystko można zauważyć, bo spieszymy się albo do pracy, albo po pracy na kolejny talk show z gośćmi, których mało kto kojarzy, względnie - jeśli jesteśmy tak zwanymi ludźmi sukcesu - na rundkę squasha w towarzystwie agrestowo-arbuzowej kawy ze starbaksa i czegoś, co podobno jest sałatką, a w praktyce przeciętnemu człowiekowi przypomina, że miał przecież powyrywać chwasty na działce. Nie byłoby warto czasem trochę zwolnić?
3. Coraz więcej ciekawych samochodów. Naturalnie, co chwila zdarza się widzieć kilka srebrnych Focusów kombi pod rząd, a Porsche zdążyło już trafić pod strzechy, ale nie trzeba wcale mieszkać w większym mieście, by zauważyć coś ciekawszego. Od Subaru BRZ poczynając, przez KTM X-Bow, Corvette C5 Z06 i Ferrari F12, aż po Techart Magnum i... pokrytego chromem Mercedesa SLR McLaren Roadster. Tutaj mamy naprawdę spory postęp! Jedyne co mnie dziwi to bardzo niewielka popularność niektórych zasłużonych marek - Lamborghini czy Aston Martin to naprawdę rzadkie widoki, a szkoda. A nie, wróć - jeszcze jedna rzecz mnie dziwi. To, że w Polsce zamówiono chyba najwięcej w Europie Mercedesów G63 AMG 6x6... Ile z nich faktycznie będzie widocznych na drogach to już inna kwestia - kamienice, jak bardzo mobilne by nie były, niestety niezbyt nadają się do codziennego użytkowania.
4. Radio! To może się wydawać banalne, ale - przynajmniej w większych miastach - wybór stacji radiowych jest naprawdę fajny i każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Aktualne hity, pop, lekki rock? Proszę bardzo, RMF czy ZET witają. Ostrzejszy rock, metal? Eska Rock, Rock Radio, Antyradio. Hity sprzed lat? Radio Złote Przeboje, Radio ZET Gold. Chill out? Radio ZET Chilli. Muzyki nie chcemy, ale trochę gadaniny jak najbardziej? Nie ma problemu, TOK FM czeka. Można by tak wymieniać i wymieniać. Nie raz i nie dwa wyłączałem własny odtwarzacz muzyczny, żeby "przestroić się" na Antyradio czy ZET Chilli i sam byłem zdziwiony, jak wiele fajnej muzyki można poznać po prostu prowadząc samochód. Ba, uważam, że chyba nie ma lepszego miejsca do słuchania audycji niż własny samochód. Polecam czasem sprawdzić, co w eterze piszczy.
4. Radio! To może się wydawać banalne, ale - przynajmniej w większych miastach - wybór stacji radiowych jest naprawdę fajny i każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Aktualne hity, pop, lekki rock? Proszę bardzo, RMF czy ZET witają. Ostrzejszy rock, metal? Eska Rock, Rock Radio, Antyradio. Hity sprzed lat? Radio Złote Przeboje, Radio ZET Gold. Chill out? Radio ZET Chilli. Muzyki nie chcemy, ale trochę gadaniny jak najbardziej? Nie ma problemu, TOK FM czeka. Można by tak wymieniać i wymieniać. Nie raz i nie dwa wyłączałem własny odtwarzacz muzyczny, żeby "przestroić się" na Antyradio czy ZET Chilli i sam byłem zdziwiony, jak wiele fajnej muzyki można poznać po prostu prowadząc samochód. Ba, uważam, że chyba nie ma lepszego miejsca do słuchania audycji niż własny samochód. Polecam czasem sprawdzić, co w eterze piszczy.
OK, skoro już jesteśmy nastrojeni pozytywnie, pora to wszystko niecnie popsuć. Lećmy zatem z drugim zestawieniem...
1. Nowe egzaminy na prawo jazdy. Już nawet nie chodzi o trudność w zdaniu samego egzaminu, ale te pytania teoretyczne... No zajrzyjcie sami, na przykład TUTAJ. Mniejsza z formą, w jakiej zostało to napisane, ale serio, zjedzenie czegoś żrącego w aucie? Czego? Wspomnianej kostki toaletowej? Kostki toaletowe można wsadzić pod maskę żeby odstraszyć kunę, a nie do wnętrza żeby nasz przygłupi kolega ją zeżarł. To może chodzi o kanapkę z bateriami alkalicznymi? A może podpierniczenie akumulatora kiedy właściciel nie patrzył? A nie, wróć, wtedy byśmy nie jechali. Tak czy owak, o ile rozumiem i w pełni popieram ideę uczenia pierwszej pomocy podczas kursu nauki jazdy, jak również sprawdzenia tej wiedzy podczas egzaminu teoretycznego, to dlaczego te pytania muszą być tak oderwane od rzeczywistości? Równie dobrze można zadać serię analogicznych pytań:
- Co zrobisz, jeśli twój pasażer połknie substancję żrącą kiedy będziesz zmieniał koło?
- Co zrobisz, jeśli twój pasażer połknie substancję żrącą, jeśli chciałeś ją dodać do układu paliwowego a nie masz już pieniędzy na kolejną porcję?
- Co zrobisz, jeśli jesteś w salonie samochodowym w celu zakupu pojazdu, a twój przyszły pasażer połknie substancję żrącą?
Tak jak widać na screenie, problemem prawdopodobnie jest kolega spożywający substancje żrące - zalecałbym w takim wypadku zweryfikowanie swoich znajomości, bo prędzej Wy się nabawicie siwizny niż on rozstroju żołądka, skoro tyle wcina tych substancji żrących. Nie wydaje mi się jednak, żeby poprawiło to w istotny sposób Waszą sytuację na egzaminie teoretycznym na prawo jazdy - na pewno ktoś na sali pod sam koniec egzaminu połknie akurat substancję żrącą i całość trzeba będzie powtarzać.
2. Brak umiejętności tudzież brak chęci do poprawnego korzystania z przejść dla pieszych. O tym to kurczę blade można by taką powieść napisać, że "Wojna i pokój" wyglądałaby przy niej jak ulotka z reklamą lokalnego baru z daniami kuchni rosyjskiej. No przecież to jest jakaś masakra - albo stoi jeden hipster z drugim PRZY SAMEJ KRAWĘDZI chodnika, że wystarczyłoby żeby pojechał jakiś większy dostawczak i "zdejmie" kolegów lusterkiem. Oczywiście - możecie powiedzieć, że pieszych należy przepuszczać. Ba... będziecie mieli rację! To nie znaczy jednak, że pieszy ma sobie założyć na łeb słuchawki wielkie jak nocniki i w takim miejscu żyć w swoim świecie. Pół biedy, jeśli faktycznie w tak durnym miejscu stoi i czeka, ale notorycznie zdarzają się piesi, którzy mają w głębokim poważaniu, że samochód nie zatrzymuje się w miejscu. Nie zwracają uwagi, że nie każdy jeździ zgodnie z przepisami. Mają w d..., że nawet jeśli ten ktoś wyhamuje po ich wtargnięciu na pasy, to ktoś za nim może już nie wyhamować. Naturalnie, większość takich sytuacji poprzedzona jest... nie, nie jest niczym poprzedzona, bo takie osoby zwykle nie zawracają sobie głowy obróceniem łepetyny w obie strony. A jeśli już zawracają, to z miną pod tytułem "zniszczę cię, jeśli się nie zatrzymasz, plebsie". Kierowcę ogarnia tylko żądza mordu, ale OK, wszystko OK, mieli prawo, spoko... Jedziemy więc dalej i mamy skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną. Z przejściami dla pieszych oczywiście. No i pięknie, przeszedł kto miał przejść, czerwone światełko dla pieszych, czerwone z żółtym i zielone dla kierowWRÓÓÓÓÓÓÓÓĆ, bo oto na pasy ładuje się właśnie albo jakaś paniusia z miną pod tytułem "ciągle czuję zapach łajna" i nie zwracająca na nic innego uwagi, albo inny typ paniusi która tylko obraca się z udawanym zdziwieniem i przerażeniem, że to niby o nią chodzi... Do tego oczywiście masa luzaków którzy bardzo fajnie podskakują jak się na nich soczyście zatrąbi. No i stosunkowo wielu rowerzystów, choć tym ostatnim częściej zdarza się co innego, czyli nagły zjazd z chodnika na ulicę bez żadnej sygnalizacji, za to z prędkością oscylującą wokół Mach II. Oczywiście na drogę, na której samochody poruszają się nie 50, a na przykład 70 kilometrów na godzinę, żeby było fajniej. Podejrzewam, że dla takich "kolarzy" zarezerwowany jest specjalny krąg w piekle. Generalnie prawdą jest stwierdzenie, że człowiek staje się lepszym pieszym, jeśli z miejsca kierowcy zobaczy, jak denerwujące mogły być jego wcześniejsze nawyki. Sęk w tym, że niektórzy, jak się to ładnie mówi, "nie dają faka na czynione aluzje" i nie tylko są beznadziejnymi kierowcami (o ile w ogóle - o zgrozo - zdobędą prawo jazdy), ale pozostają także beznadziejnymi pieszymi. Na koniec specjalne wyróżnienie dla pani, która w chwili kiedy z ulicy podporządkowanej w godzinie szczytu próbowałem się "wbić" na główną (i specjalnie podjechałem do przodu najbardziej jak to było możliwe bez utrudniania ruchu na drodze głównej), zamiast obejść samochód z tyłu, spacerkiem przeszła przed nim. Jakim cudem w głowach takich ludzi istnieją związki przyczynowo-skutkowe typu "jak będę głodna, to muszę kupić mięsko i buraczki żeby zrobić obiad", ale nie istnieją te z kategorii "jak samochód we mnie walnie z powodu mojego kretyńskiego przechodzenia przez jezdnię to mogę nie przeżyć"?
3. Tereny zabudowane i bezsensowne ograniczenia prędkości. Sytuacja sprzed kilku dni z mojego miasta - gościowi odebrano prawo jazdy i wlepiono mandat na 500 złotych, bo na obwodnicy przekroczył prędkość bodajże o ileśtamdziesiąt kilometrów na godzinę. Oczywiście, że nawet takiego nie żal, ale z drugiej strony zastanówmy się nad kwestią terenów zabudowanych. W Polsce mamy je wszędzie - na wsiach, w miastach, w lesie, w szczerym polu, no i właśnie na obwodnicach. Czy to nie jest "lekka" przesada? Najbliższy budynek 2 kilometry dalej, ale nie, teren zabudowany. Bo tak. Żeby było mało, to mamy jeszcze całą masę bzdurnych, nie przystających do realiów ograniczeń prędkości (dość powiedzieć, że na dziurawej drodze krajowej w majestacie prawa można gnać 90 kilometrów na godzinę, a na całej długości wspomnianej obwodnicy, łącznie z odcinkiem bez sygnalizacji świetlnej, pasów, skrzyżowań i tak dalej - 70 km/h, choć droga przez ponad pół długości jest dwupasmowa, a na całej długości ma nawet pas awaryjny z prawdziwego zdarzenia), ale o tym pisałem już jakiś czas temu TUTAJ.
4. Cruising. Ten termin osobom będącym "w temacie" kojarzy się raczej pozytywnie, zresztą mi na ogół też. Oznacza to bowiem spokojną, zrelaksowaną jazdę, często bez celu. Rozumiem, że nie każdy porusza się z prędkościami zwykle charakteryzującymi polityków zdążających po pieniądze podatników, ale mimo wszystko poruszanie się 25 kilometrów na godzinę po mieście to NIE cruising, tylko idiotyzm. I nie, nie chodzi tutaj o samochód na tablicach z innego miasta i kierowcę, która szuka celu swojej podróży. Nie - chodzi po prostu o blokowanie ruchu przez 3 kilometry, do tego stopnia, że nawet nie można wrzucić trzeciego biegu, bo się silnik zdławi. Że nie wspomnę o braku możliwości wyprzedzenia takiego delikwenta. Nie jestem pewien, czy nie wolę jednak naddźwiękowych rowerzystów, przynajmniej bliżej im do osiągnięcia limitu prędkości na danej drodze...
5. Środowisko. Tak, środowisko mamy jedno i należy je chronić. Nie neguję tego, ale dowalanie każdą normą, każdym przepisem, każdą kąśliwą uwagą w stronę posiadaczy samochodów nie jest już ani smutne, ani śmieszne, ani niesmaczne. Jest po prostu kretynizmem. Można by tu oczywiście przytoczyć fakt, iż za większość emisji gazów cieplarnianych na Ziemi odpowiada hodowla bydła, no ale przecież krowom katalizatorów nie założymy. No ale wróćmy do kwestii "dlaczego jest kretynizmem?". Przykładowo dlatego, że jeden kontenerowiec w ciągu roku jest w stanie wyemitować tyle szkodliwych substancji co... 50 milionów samochodów. Wiele stron podaje wręcz, że 14-15 największych statków świata emituje tyle szkodliwych substancji co wszystkie samochody na świecie! Co więcej, sytuacja nie poprawia się z roku na rok, ponieważ paliwem używanym w takich jednostkach jest najcięższa i najbardziej zanieczyszczona frakcja ropy naftowej, czyli mazut. Co więcej, całkiem sporo statków towarowych wyposażona jest w silniki dwusuwowe, co też zapewne korzystnie na środowisko nie wpływa.
Kolejna kwestia to wszelkie zakłady przemysłowe, które oprócz dostarczania nam wszystkiego co potrzebne do wygodnego życia, robią również "krecią robotę" - samochody mogą stanąć, ale smog gdzie był, tam dalej będzie, może tylko minimalnie mniejszy. Niestety, nie wszyscy to rozumieją, czego doskonały przykład zaprezentowała mi kilka miesięcy temu pewna matrona w Krakowie. Rys sytuacyjny - jeszcze trochę śniegu było tu i ówdzie, często zmrożonego - tak jak "placek" o wymiarach 20 centymetrów na metr na przedniej szybie samochodu. Niestety, po uruchomieniu silnika i włączeniu wycieraczek, nie poradziły one sobie z tym (zapewne większość z Was kojarzy ten straszny dźwięk szurania wycieraczek po lodzie, brrr...). Decyzja była szybka - podważyć skrobaczką w kilku miejscach śnieg, żeby potem ściągnąć go wycieraczkami. Ze względu na szacowany czas operacji na poziomie piętnastu sekund, nie wyłączałem silnika. No i masz, od razu naskoczyła na mnie przechodząca nieopodal franca. Nieczęsto wrzeszczę na ludzi, ale wtedy mi ciśnienie skoczyło tak momentalnie, że krótko i zwięźle wyjaśniłem paniusi błędy w jej rozumowaniu. "No dobra, cwaniaku, ale skąd wiesz, że masz rację? Może faktycznie przez te 15 sekund dłużej uruchomionego silnika właśnie ktoś dostał ataku astmy?" Wiecie, jaki jest najlepszy dowód na to, że w takim Krakowie to nie samochody są problemem? Zajrzyjcie na tamtejszą jakość powietrza w lecie i w zimie - mniejsza z przekraczanymi normami, ale chodzi mi o "namacalną" jakość. W lecie mimo wszystko da się oddychać. A w zimie? A w zimie, moi drodzy, wszędzie albo mamy piece węglowe (pół biedy jeśli nowsze modele), albo jakieś pacany palą opony albo plastikowe butelki i przechodzień dostaje skrętu oskrzeli. Ale nie, to kierowcy są źli. W lecie oddycha się dobrze? Ale to kierowcy są źli! A potem jeszcze łazi taka matrona i nawet po swoim yorku nie posprząta. No jasne, lepiej wdepnąć w kupę niż dostać ataku astmy.
Jeśli Wasz samochód nie przypomina TEGO, to wierzcie mi, lepiej dla środowiska długo jeździć wciąż tym samym autem, niż co 2 czy 3 lata je wymieniać na nowe, niby bardziej ekologiczne. Zresztą, park maszynowy i tak w naturalny sposób staje się coraz młodszy, ergo, wypuszczający mniej szkodliwych spalin do atmosfery. Myślicie, że w czasach świetności Maluchów, Syrenek, Zaporożców i Dużych Fiatów można by było sobie spokojnie stanąć obok jakieogś ruchliwego miejsca i oddychać głęboką piersią niczym nad górskim potokiem? No, nie bardzo. Nie dość, że po trzech sekundach mielibyście gruźlicę, to niewiele później jeszcze pewnie aparycję górnika.
Podobnie, w naszych warunkach nie ma się co zachwycać autami elektrycznymi (a już w szczególności nie horrendalnie drogim, matizopodobnym Mitsubishi i-MiEV). Kluczowy termin to elektrownie węglowe - w Polsce wciąż najpopularniejsze źródło energii elektrycznej. Czyli o ile podczas samej jazdy z samochodu faktycznie nie wydobywa się żadne świństwo, to napakowanie go prądem oznacza kolejne spalone kilogramy węgla. Nie jest to żaden przytyk do użytkowników takich aut, bo to nie ich wina, ale sądzę, że w naszych warunkach zupełnie wystarczająca ze względu na ochronę środowiska byłaby jakaś hybryda, a i to niekoniecznie typu plug-in (czyli z funkcją doładowania baterii z gniazdka).
...a Was co cieszy i wkurza?
3. Tereny zabudowane i bezsensowne ograniczenia prędkości. Sytuacja sprzed kilku dni z mojego miasta - gościowi odebrano prawo jazdy i wlepiono mandat na 500 złotych, bo na obwodnicy przekroczył prędkość bodajże o ileśtamdziesiąt kilometrów na godzinę. Oczywiście, że nawet takiego nie żal, ale z drugiej strony zastanówmy się nad kwestią terenów zabudowanych. W Polsce mamy je wszędzie - na wsiach, w miastach, w lesie, w szczerym polu, no i właśnie na obwodnicach. Czy to nie jest "lekka" przesada? Najbliższy budynek 2 kilometry dalej, ale nie, teren zabudowany. Bo tak. Żeby było mało, to mamy jeszcze całą masę bzdurnych, nie przystających do realiów ograniczeń prędkości (dość powiedzieć, że na dziurawej drodze krajowej w majestacie prawa można gnać 90 kilometrów na godzinę, a na całej długości wspomnianej obwodnicy, łącznie z odcinkiem bez sygnalizacji świetlnej, pasów, skrzyżowań i tak dalej - 70 km/h, choć droga przez ponad pół długości jest dwupasmowa, a na całej długości ma nawet pas awaryjny z prawdziwego zdarzenia), ale o tym pisałem już jakiś czas temu TUTAJ.
4. Cruising. Ten termin osobom będącym "w temacie" kojarzy się raczej pozytywnie, zresztą mi na ogół też. Oznacza to bowiem spokojną, zrelaksowaną jazdę, często bez celu. Rozumiem, że nie każdy porusza się z prędkościami zwykle charakteryzującymi polityków zdążających po pieniądze podatników, ale mimo wszystko poruszanie się 25 kilometrów na godzinę po mieście to NIE cruising, tylko idiotyzm. I nie, nie chodzi tutaj o samochód na tablicach z innego miasta i kierowcę, która szuka celu swojej podróży. Nie - chodzi po prostu o blokowanie ruchu przez 3 kilometry, do tego stopnia, że nawet nie można wrzucić trzeciego biegu, bo się silnik zdławi. Że nie wspomnę o braku możliwości wyprzedzenia takiego delikwenta. Nie jestem pewien, czy nie wolę jednak naddźwiękowych rowerzystów, przynajmniej bliżej im do osiągnięcia limitu prędkości na danej drodze...
5. Środowisko. Tak, środowisko mamy jedno i należy je chronić. Nie neguję tego, ale dowalanie każdą normą, każdym przepisem, każdą kąśliwą uwagą w stronę posiadaczy samochodów nie jest już ani smutne, ani śmieszne, ani niesmaczne. Jest po prostu kretynizmem. Można by tu oczywiście przytoczyć fakt, iż za większość emisji gazów cieplarnianych na Ziemi odpowiada hodowla bydła, no ale przecież krowom katalizatorów nie założymy. No ale wróćmy do kwestii "dlaczego jest kretynizmem?". Przykładowo dlatego, że jeden kontenerowiec w ciągu roku jest w stanie wyemitować tyle szkodliwych substancji co... 50 milionów samochodów. Wiele stron podaje wręcz, że 14-15 największych statków świata emituje tyle szkodliwych substancji co wszystkie samochody na świecie! Co więcej, sytuacja nie poprawia się z roku na rok, ponieważ paliwem używanym w takich jednostkach jest najcięższa i najbardziej zanieczyszczona frakcja ropy naftowej, czyli mazut. Co więcej, całkiem sporo statków towarowych wyposażona jest w silniki dwusuwowe, co też zapewne korzystnie na środowisko nie wpływa.
Kolejna kwestia to wszelkie zakłady przemysłowe, które oprócz dostarczania nam wszystkiego co potrzebne do wygodnego życia, robią również "krecią robotę" - samochody mogą stanąć, ale smog gdzie był, tam dalej będzie, może tylko minimalnie mniejszy. Niestety, nie wszyscy to rozumieją, czego doskonały przykład zaprezentowała mi kilka miesięcy temu pewna matrona w Krakowie. Rys sytuacyjny - jeszcze trochę śniegu było tu i ówdzie, często zmrożonego - tak jak "placek" o wymiarach 20 centymetrów na metr na przedniej szybie samochodu. Niestety, po uruchomieniu silnika i włączeniu wycieraczek, nie poradziły one sobie z tym (zapewne większość z Was kojarzy ten straszny dźwięk szurania wycieraczek po lodzie, brrr...). Decyzja była szybka - podważyć skrobaczką w kilku miejscach śnieg, żeby potem ściągnąć go wycieraczkami. Ze względu na szacowany czas operacji na poziomie piętnastu sekund, nie wyłączałem silnika. No i masz, od razu naskoczyła na mnie przechodząca nieopodal franca. Nieczęsto wrzeszczę na ludzi, ale wtedy mi ciśnienie skoczyło tak momentalnie, że krótko i zwięźle wyjaśniłem paniusi błędy w jej rozumowaniu. "No dobra, cwaniaku, ale skąd wiesz, że masz rację? Może faktycznie przez te 15 sekund dłużej uruchomionego silnika właśnie ktoś dostał ataku astmy?" Wiecie, jaki jest najlepszy dowód na to, że w takim Krakowie to nie samochody są problemem? Zajrzyjcie na tamtejszą jakość powietrza w lecie i w zimie - mniejsza z przekraczanymi normami, ale chodzi mi o "namacalną" jakość. W lecie mimo wszystko da się oddychać. A w zimie? A w zimie, moi drodzy, wszędzie albo mamy piece węglowe (pół biedy jeśli nowsze modele), albo jakieś pacany palą opony albo plastikowe butelki i przechodzień dostaje skrętu oskrzeli. Ale nie, to kierowcy są źli. W lecie oddycha się dobrze? Ale to kierowcy są źli! A potem jeszcze łazi taka matrona i nawet po swoim yorku nie posprząta. No jasne, lepiej wdepnąć w kupę niż dostać ataku astmy.
Jeśli Wasz samochód nie przypomina TEGO, to wierzcie mi, lepiej dla środowiska długo jeździć wciąż tym samym autem, niż co 2 czy 3 lata je wymieniać na nowe, niby bardziej ekologiczne. Zresztą, park maszynowy i tak w naturalny sposób staje się coraz młodszy, ergo, wypuszczający mniej szkodliwych spalin do atmosfery. Myślicie, że w czasach świetności Maluchów, Syrenek, Zaporożców i Dużych Fiatów można by było sobie spokojnie stanąć obok jakieogś ruchliwego miejsca i oddychać głęboką piersią niczym nad górskim potokiem? No, nie bardzo. Nie dość, że po trzech sekundach mielibyście gruźlicę, to niewiele później jeszcze pewnie aparycję górnika.
Podobnie, w naszych warunkach nie ma się co zachwycać autami elektrycznymi (a już w szczególności nie horrendalnie drogim, matizopodobnym Mitsubishi i-MiEV). Kluczowy termin to elektrownie węglowe - w Polsce wciąż najpopularniejsze źródło energii elektrycznej. Czyli o ile podczas samej jazdy z samochodu faktycznie nie wydobywa się żadne świństwo, to napakowanie go prądem oznacza kolejne spalone kilogramy węgla. Nie jest to żaden przytyk do użytkowników takich aut, bo to nie ich wina, ale sądzę, że w naszych warunkach zupełnie wystarczająca ze względu na ochronę środowiska byłaby jakaś hybryda, a i to niekoniecznie typu plug-in (czyli z funkcją doładowania baterii z gniazdka).
...a Was co cieszy i wkurza?
Subskrybuj:
Posty (Atom)